Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.
—   377   —

uderzały w powierzchnię wody, rozpryskując ją z głośnym pluskiem.
Nie było oczywiście czasu oddawać się pociesznym spostrzeżeniom, gdyż przeszkodę w pracy mógł spowodować tylko jakiś wróg, a największym nieprzyjacielem tych spokojnych, a poszukiwanych, zwierząt jest... człowiek.
Jeszcze nie zniknął był ostatni bóbr pod wodą, a my leżeliśmy już z bronią w ręku pod opadającemi nizko gałęziami pinii i czekaliśmy niecierpliwie, kiedy ukaże się niemiły gość. Niebawem poruszyły się w pewnem oddaleniu od nas czuby sitowia i w kilka chwil ujrzeliśmy dwu Indyan, skradających się chyłkiem ku rzece. Jeden z nich miał na plecach kilka łapek, a drugi niósł kilka skórek. Obaj byli zupełnie uzbrojeni, a z postawy ich było poznać, że czują w pobliżu nieprzyjaciela.
— Zounds! — syknął Sam przez zęby — Te łajdaki dobrały się do naszych łapek i pozbierały, czego nie zasiały, jeśli się nie mylę. Czekajcie, łotry, moja Liddy wam powie, do kogo właściwie należą żelaza i skórki!
Podniósł powoli strzelbę i złożył się do strzału. Ja tak byłem przekonany o konieczności zabicia obu czerwonoskórców bez hałasu, że pochwyciłem starego trapera za ramię. Pierwszy rzut oka pouczył mię, że to Ponkowie, a zabarwienie ich twarzy upewniło mię, że są na wyprawie wojennej, a nie myśliwskiej. Nie byli tu więc sami, a strzał mógł wywołać czyjąś pomoc, lub przynajmniej zemstę.
— Nie strzelać, Samie! Weźcie nóż. Oni wykopali strzałę wojenną i nie są tu tylko we dwu.
Mały westman, choć żądny strzelania, odpowiedział:
— Ja to oczywiście także widzę, że lepiej zgładzić ich pocichu, ale mój stary nóż zanadto starty, aby się mógł przeżreć przez dwu takich ludzi.
— Ba! Wy weźmiecie jednego, a ja drugiego; come on!
— Hm! Cztery najlepsze z naszych łapek, każda po trzy i pół dolara. Bardzobym się ucieszył, gdyby te draby do skradzionych skórek musiały dodać dwie swoje własne.