Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.
—   379   —

tuzin Pawnejów, którzy mnie pozbawili włosów. Udałem się więc do Tekamy i kupiłem sobie tam nową skórę. Nazwali to peruką, a kosztowała mnie pełne trzy wiązki skórek bobrowych. Ale to nic nie szkodzi, gdyż nowa czasem praktyczniejsza od dawnej; mogę ją zdjąć, kiedy się spocę. Ale zato musiał zginąć niejeden czerwonoskórzec, a skalp sprawia mi większą przyjemność, niż złowienie gruboogońca.
Podczas tych słów włożył na nowo perukę i kapelusz. Na tego rodzaju wspomnienia jednak nie było teraz czasu, gdyż za każdem drzewem mogła jęknąć cięciwa, albo kłapnąć kurek od strzelby. Przedewszystkiem należało zaalarmować obóz i zwrócić uwagę myśliwych na blizkość Indyan. Dla tego rzekłem do Hawkensa:
— Dalej, Samie! Trzeba Indyan dobrze ukryć!
— Macie słuszność, sir. Sądzę, że to potrzebne. Ale niech mały sir schowa się trochę za krzaki, gdyż stawiam w zakład moje mokassyny za parę trzewików baletowych, że wkrótce będą tutaj czerwoni mężowie.
Harry postąpił wedle przestrogi starego, a my rzuciliśmy obydwa trupy w sitowie, nie mogąc ich zepchnąć do wody. Gdyśmy się uporali z nieżywymi Ponkami, rzekł Sam Hawkens:
— No, toby było, a teraz wy wrócicie z małym panem do „warowni“ i ostrzeżecie naszych ludzi, a ja tymczasem przejdę się trochę tym tropem, by się czegoś więcej dowiedzieć, aniżeli wyjawili nam ci dwaj bronzowi.
— Czy nie wolelibyście wy pójść do ojca, Samie Hawkens? — zapytał Harry. — Wy umiecie się lepiej obchodzić z łapkami, a czworo oczu widzi więcej od dwojga.
— Jeśli mały sir życzy sobie tego koniecznie, to tak zrobię, ale jeśli „patyk popłynie inaczej“, aniżeli sir sobie wyobraża, to niechaj wina nie spadnie na mnie.
— Bądźcie o to spokojni, mój stary! Wiecie już, że niechętnie czynię coś innego, aniżeli mi się podoba. Wy zdobyliście skalp; ja muszę także postarać się o coś dla siebie. Chodźcie, sir!
Zostawił trapera, a sam zaczął się przeciskać dalej