Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/153

Ta strona została uwierzytelniona.
—   381   —

którego gęsty zielony dach unosił się nad gruntem, pokrytym wilgotnymi mchami, tak miękkimi, że można było zauważyć odciski stóp bez nadzwyczajnej nawet bystrości.
Wtem Harry, który szedł ciągle jeszcze przodem, przystanął. Teraz widać było ślady nie dwu, lecz czterech ludzi, którzy szli razem aż dotąd, a tutaj się rozdzielili. Obaj zabici przez nas Indyanie mieli na sobie pełną zbroję wojenną. Ta okoliczność wskazywała na to, że zapewne znajdowała się tu większa liczba ich współplemieńców, których tylko jakieś ważne przedsięwzięcie mogło skłonić do tak dalekiej podróży przez obszary hord nieprzyjacielskich. Gdy sięgnąłem pamięcią do wypadków ostatnich dni, przyszło mi na myśl, że to przedsięwzięcie jest może w związku z nieudałym napadem na pociąg. Mogła to być jedna z owych wypraw na zemstę, podczas których Indyanie wytężają wszystkie siły, aby powetować jakąś obelgę, albo poniesione straty.
— Co robić? — zapytał Harry. — Te ślady ciągną się ku naszemu obozowi, do którego odkrycia musimy nie dopuścić. Czy pójdziemy za nimi, czy też się podzielimy, sir?
— A ten poczwórny trop prowadzi do ich obozu, oczywiście ukrytego, gdzie czekają na powrót wywiadowców. Przedewszystkiem musimy ten obóz wyszukać, aby nabrać pewności co do ich liczby i celów. Wejścia do naszego zamczyska strzeże zawsze jeden człowiek, a on zrobi już swoje i zachowa naszą tajemnicę.
— Macie słuszność. Chodźmy dalej!
Las zniżał się stopniowo ze wzgórza, ku któremu biegła dolina rzeki, dość daleko na równinę. Przecinały go głębokie skaliste szczeliny, w których rosły bujnie paprocie i dzika górska krzewina. Kiedyśmy właśnie zbliżyli się do jednego z takich zagłębień, poczułem nagle woń spalenizny, co oczywiście zaraz mnie zastanowiło. Starając się bystrzejszym wzrokiem przeniknąć las, dojrzałem cienki słup dymu, często przerywany i niknący zupełnie, ale wznoszący się potem aż po korony drzew.