Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.
—   384   —

o tem dowiedzieć. Należało go tylko o to zapytać. To też kiedy czołgałem się ku niemu, jak mogłem najciszej, cieszyłem się już z góry przestrachem, jaki mu sprawi ten napad niespodziewany.
Pochwyciłem cichutko za strzelbę, leżącą obok niego, przyciągnąłem do siebie przedpotopową Liddy i odwiodłem zardzewiały kurek. Na wywołany tem trzask odwrócił się Sam tak szybko, że zwisające gałęzie zerwały mu z głowy kapelusz i perukę. Gdy zaś zobaczył wymierzoną do siebie swą własną strzelbę, zrobił w swej twarzy pod samym nosem, mieniącym się wszystkiemi barwami tęczy, potężny otwór, który rozszerzał się coraz bardziej ze zdumienia.
— Samie Hawkens! — szepnąłem — Jeśli ust nie zamkniecie, wsunę wam w nie tuzin tych oto łapek!
— Good lack, przestraszyliście mnie, sir, jeśli się nie mylę! — odrzekł traper, który pomimo przerażenia nie wydał z siebie nieostrożnego okrzyku i usadowił czemprędzej kapelusz i perukę na swojem miejscu. — Niech was dyabeł porwie! Ciarki po mnie przeszły, gdyż jeślibyście byli czerwonoskórcem, to...
— Wy nie bylibyście już jedli pudingu. Weźcie swoją strzelbę! A teraz mówcie, jak się to stało, że tutaj śpicie!
— Śpię? O spaniu mowy niema, chociaż dostaliście się do mnie niepostrzeżenie. Wszystkie moje trzy myśli skupiły się były na dwóch skórach szczurzych, które chciałem jeszcze zabrać, a wy nie wygadajcie się przypadkiem przed tamtymi, że zaskoczyliście starego Sama Hawkensa!
— Będę cicho.
— A gdzie mały sir?
— Został w tyle. Usłyszeliśmy brzęk waszych łapek, musiałem przeto zobaczyć, co to za dzwony być mogły.
— Dzwony? Czy było tak głośno? Samie Hawkens, jaki z ciebie stary i głupi szop! Kładzie się taki ciężki muł tutaj, aby skalpów nałapać i hałasuje przytem, że