słychać to aż w Kanadzie, jak mi się zdaje! Ale skąd wy wzięliście się w tej stronie? Czy śledzicie także tych dwóch czerwonoskórych?
Potwierdziłem to pytanie i opowiedziałem mu, co zauważyłem w dolinie.
— Hm! Będzie to kosztowało sporo prochu, sir! Szedłem sobie tu w górę rzeki z mojemi skórkami i ujrzałem nagle dwu Indyan, jeśli się nie mylę, szpiegujących tam na skraju zarośli, nie dalej jak o ośm kroków od nas. Przykucnąłem oczywiście zaraz za krzakiem i spostrzegłem, że jeden z nich zwrócił się na dół, a drugi w górę, aby przeszukać dolinę. Ale nie wyjdzie im to na dobre, jak sądzę! Puściłem jednego z nich obok siebie i przeniosłem się potem tutaj, aby skoro tylko się spotkają, zapytać ich, co zobaczyli.
— Myślicie, że się jeszcze raz zejdą?
— Rozumie się! Jeśli chcecie postąpić rozsądnie, to przejdźcie na drugą stronę, abyśmy ich dostali między siebie. Nie każcie też dłużej czekać małemu sir, bo gotów z niecierpliwości jakie głupstwo popełnić.
Zastosowałem się do tej wskazówki i wróciłem do Harrego. Gdy pouczyłem go o wszystkiem w krótkich słowach, zajęliśmy stanowisko wprost naprzeciwko Sama, czekając na powrót obudwu czerwonoskórców.
Cierpliwość nasza była wystawiona na długą próbę, gdyż dopiero po kilku godzinach usłyszeliśmy ciche stąpanie skradającego się człowieka. Był to jeden z oczekiwanych, stary, ogorzały Indyanin, któremu u pasa zabrakło miejsca dla zdobytych skalpów, dlatego ozdobił grubemi frendzlami z włosów zewnętrzne szwy u spodni.
Zaledwie znalazł się między nami, pochwyciliśmy go z obu stron i „zdmuchnęliśmy“. Tak samo stało się z drugim, który nadszedł niebawem. Potem powróciliśmy razem do warowni tak, jak z niej wyszliśmy.
Przed bramą odszukaliśmy ukrytego za krzakiem strażnika, który niewątpliwie widział dzikiego, gdy skra-
Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.
— 385 —