dał się o kilka kroków obok niego. Na straży stał Will Parker.
Sam spojrzał na niego w zdumieniu.
— Byłeś greenhorn, Willu, i zostaniesz greenhornem, dopóki cię jaki redmen za czuprynę nie weźmie. Myślałeś chyba, że bronzowy przyszedł tu mrówki łapać, skoro nie wyjąłeś żelaza z za pasa.
— Samie Hawkens, spętajno swój język, bo na tobie zrobię teraz to, czego przedtem zaniechałem! Will Parker greenhorn! Ten żart wart jednego naboju prochu, stary coonie. Ale syn twojej matki nie potrafi zrozumieć, że wywiadowcę puszcza się wolno, aby zabiciem jego nie zwrócić uwagi reszty nieprzyjaciół.
— Mógłbyś mieć słuszność, człowiecze, o ile nie chcesz wejść w posiadanie skórek indyańskich, jak mi się zdaje.
Z tymi słowy na ustach skierował się Sam Hawkens ku wodzie, ale zanim zniknął pomiędzy skałami, odwrócił się jeszcze i ostrzegł stojącego na straży:
— Otwórz oczy dobrze! Niedaleko stąd jest całe gniazdo łuczników. Oni gotowi tobie także nos wepchnąć pod nogi. Szkoda byłoby ciebie, jeśli się nie mylę, bardzo szkoda!
Schowany głęboko pod zwisającemi zeń skórami kroczył przed nami, a niebawem stanęliśmy u wylotu szczeliny i objęliśmy wzrokiem kotlinę. Ostry gwizd starego trapera wystarczył do zwołania wszystkich mieszkańców, którzy z wytężoną uwagą wysłuchali opowiadania o naszej przygodzie.
Old Firehand uważał w milczeniu do końca, dopiero kiedy wspomniałem o Paranohu, wyrwał mu się okrzyk zdziwienia i radości:
— Czy to być może, żebyście się nie pomylili? W takim razie nadarzyłaby mi się sposobność spełnienia przysięgi i ujęcia go w me pięści, co od tylu lat było mojem najgorętszem życzeniem.
— Tylko włosy mnie bałamucą.
— One nic nie znaczą! Niech wam Sam Hawkens
Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.
— 386 —