Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.
—   389   —

Słyszałem jeszcze tylko to słowo, bo w chwili, kiedy ono padło, ujrzałem dwoje iskrzących się oczu za krzakiem, zasłaniającym zakręt tropu. W szybkim skoku pochwyciłem człowieka, do którego te oczy należały.
Był to ten, o którym się mówiło. Zaledwie stanąłem przed nim i objąłem mu gardło palcami, zaszeleściło z obu stron i kilku Indyan poskoczyło na pomoc wodzowi.
Przyjaciele zauważyli mój ruch i rzucili się natychmiast na mych napastników. Ja trzymałem już białego wodza pod sobą. Czując moje kolana na swej piersi, palce lewej ręki na gardle, a prawą na swojej ręce, którą nóż zdołał był wyciągnąć, wił się podemną jak robak i czynił wściekłe wysiłki, aby mnie zepchnąć z siebie. Kopiąc nogami, jak byk, uwiązany na łańcuchu, starał się potężnemi szarpnięciami poderwać się w górę. Fałszywa skóra z głowy leżała obok, oczy, nabiegłe krwią, wystąpiły z oprawy, na ustach ukazała się piana wściekłości, a naga, nożem Winnetou ogołocona ze skóry, czaszka nabrzmiała od natężenia wszystkich żył i nerwów, oraz od gwałtownych uderzeń zduszonego pulsu, stając się przerażająco ohydną. Zdawało mi się, że podemną szamoce się rozszalałe zwierzę. Z całej siły zaciskałem mu palce na gardle, wskutek czego po chwili zadrgał kilka razy kurczowo, głowa opadła mu wstecz, oczy słupem stanęły i po kilku co raz to słabszych drgnieniach rozłożył ręce i nogi na ziemi... był pokonany.
Teraz dopiero podniosłem się, oglądnąłem się za siebie i zobaczyłem scenę, jakiej nie opisze nigdy żadne pióro. Nikt z walczących nie użył broni palnej, bojąc się, żeby tem nie przywołał pomocy nieprzyjaciołom. Czynne były tylko noże i tomahawki. Nikt nie stał prosto, lecz wszyscy leżeli na ziemi, tarzając się w krwi własnej lub przeciwnika.
Winnetou gotował się właśnie pchnąć nożem w pierś znajdującego się pod nim przeciwnika i mnie nie potrzebował. Old Firehand leżał na jednym i starał się utrzy-