Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.
—   391   —

Jeden z trzech przeciwników wbił mu nóż w bok, a przez mocowanie wciskało się ostrze coraz to głębiej. Szczęściem nie utkwiło w miejscu niebezpiecznem. Po wyjęciu noża została tylko rana, nie ciężka dla tak żelaznej natury, jak Stone.
W krótkim czasie wykonano, co było niezbędne i sprowadzono napowrót Stone’a.
— Jak zabierzemy jeńca? — spytał Old Firehand.
— Chyba go poniesiemy — rzekłem ja — będzie to jednak trudne, gdy wróci całkiem do przytomności.
— Nieść? — spytał Stone. — Od wielu lat nie miałem już tej przyjemności, jaka mi się teraz uśmiecha; nie chciałbym też pozbawiać jej tego miłego chłopca.
Zarazem odciął nożem kilka stojących obok pieńków od korzeni, wziął koc Paranoha, pociął na wązkie pasy i rzekł, kiwając do nas głową z zadowoleniem:
— Zrobimy sanki, posuwę z drzewa, lub coś podobnego, przywiążemy do niej Indyanina i wybierzemy się tak do domu.
Propozycyę Stone’a przyjęto i wykonano, poczem ruszyliśmy w drogę, zostawiając jednak ślad tak wyraźny, że idący za nami Winnetou zadawał sobie niemało trudu, aby go pozacierać.
Rano dnia następnego promienie słoneczne nie dotknęły były jeszcze leżących dokoła gór i głęboki spokój panował w obozie, kiedy ja oddawna już nie spałem i wyszedłem na skałę, gdzie zastałem Harrego. W dolinie przewalały się ciężkie obłoki mgły dokoła gęstwiny drzew, w górze jednak było powietrze czyste i jasne i powiewało orzeźwiającym chłodem dokoła mych skroni. W górze skakał ziarnojad z jednej gałązki ożyn na drugą, wabiąc nabrzmiałem, czerwonem, gardziołkiem nieposłuszną samiczkę, nieco niżej siedział szaroniebieski droździec przerywając swój śpiew chwilami zabawnem miauczeniem, a z dołu dochodził cudowny głos kaczeczki, która po każdej zwrotce swej muzykalnej brawury przyklaskiwała