Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.
—   394   —

być pewnym celu. Umiem się obchodzić z wszelką bronią, ale, o ile chodzi o krew indyańską, biorę tylko tę w rękę, gdyż przysiągłem sobie, że za każde ziarnko prochu, które wysadziło ową kulę morderczą, zapłacić musi życiem jeden czerwonoskóry. Zdaje mi się, że blizki jestem spełnienia przysięgi. Ta sama lufa, z której wystrzał spowodował śmierć mojej matki, będzie też narzędziem mej zemsty!
— Otrzymaliśćie ten pistolet od Winnetou?
— Czy on opowiadał wam o tem?
— Tak.
— Wszystko?
— Nic ponad to, co właśnie powiedziałem.
— Tak, pistolet jest od niego. Ale usiądźcie, sir! Dowiecie się o tem, co jest najkonieczniejsze, chociaż ta sprawa nie nadaje się do tego, by ją ubierać w wiele słów.
Usiadł obok mnie, rzucił na dolinę badawcze spojrzenie i rozpoczął:
„Ojciec mój był starszym leśniczym w starym kraju i żył w niezamąconem szczęściu z żoną i małym synkiem. Wtem rozszalała się polityczna wichura, która zawiodła nadzieje niejednego człowieka, a nawet popchnęła w wir, z którego musiał się ratować ucieczką za morze. Ofiarą przeprawy padła matka jego dziecka, a ponieważ ojciec po wylądowaniu znalazł się w obcym kraju bez środków do życia i bez znajomych, chwycił się tego, co mu się zaraz trafiło, udał się jako strzelec na Zachód, a dziecko zostawił u zamożnej rodziny, która je przyjęła jako własne.
„Spędził kilka lat wśród niebezpieczeństw i przygód, dzięki czemu stał się westmanem, którego szanowali biali, a obawiali się czerwoni. Razu pewnego na jednej z myśliwskich wędrówek zaszedł do Quicourt w sam środek plemion Assineboinów i spotkał się tu po raz pierwszy z Winnetou, który był przyjechał z nad brzegów Colorado, aby nad górną Mississipi nabrać gliny na kalumety dla swego szczepu. Obaj byli gośćmi wodza Tah-sza-tungi, zaprzyjaźnili się z sobą i poznali w wigwamie wodza jego córkę, Ribannę, piękną, jak zorza,