dzieli myśliwi, prowadząc ożywioną rozmowę. Jeniec przywiązany był do jednego z pni.
Wprost przedemną, najwyżej o trzy długości człowieka, wyglądało kilku Indyan z zarośli na polaną. Zrozumiałem w jednej chwili, że reszta poszła na prawo i na lewo, aby podsłuchanych otoczyć ze wszystkich stron i pozabijać w nagłym napadzie, albo zapędzić do wody.
Nie było ani chwili czasu do stracenia. Przyłożyłem sztuciec do ramienia i wypaliłem. W pierwszych sekundach były moje strzały jedynym hałasem, gdyż zarówno przyjaciół jak wrogów zaskoczyła niespodzianie ta przeszkoda w wykonaniu zamiaru. Potem jednak rozległ się okrzyk wojenny Indyan, chmura strzał wyleciała z zarośli, a polana pokryła się w jednej chwili wyjącymi, sapiącymi i krzyczącymi ludźmi, którzy zmagali się z sobą we wściekłych zapasach.
Prawie równocześnie z Indyanami wyskoczyłem z zarośli i ukazałem się w sam czas, aby powalić czerwonoskórca, który zamierzył się na Harrego. Chłopak zerwał się i podniósł pistolet, aby zastrzelić Paranoha, ale przeszkodził mu w tem Indyanin, który to zauważył. Zwróceni do siebie plecyma, lub oparci o drzewa, bronili się myśliwcy przed otaczającymi ich zewsząd dzikimi. Byli to sami wyszkoleni traperzy, którzy przeszli już niejedną ciężką przeprawę i nie znali trwogi, ale tu jasnem było, że będą musieli ulec, zwłaszcza że przedstawiali przedtem dla Indyan otwarty cel i prawie wszyscy byli zranieni.
Kilku bronzowych rzuciło się zaraz w pierwszej chwili do Paranoha, aby go z wiązów uwolnić, co im się też udało pomimo wysiłków Old Firehanda i Winnetou, których odepchnięto od niego. Silnym rzutem wyciągnął ten muskularny człowiek ręce w górę, aby puścić w ruch krew, zatamowaną wiązami, wyrwał tomahawk z ręki jednego ze swoich ludzi i zgrzytnął, uderzając na Winnetou:
— Chodź tu, ty psie z Pimo! Zapłacisz teraz za moją skórę!
Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.
— 405 —