Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.
—   406   —

Apacz, zagadnięty obelżywą nazwą swego plemienia, stanął do walki, ale już zraniony. Równocześnie jednak napadnięto nań z drugiej strony. Old Firehanda otoczyli całkiem nieprzyjaciele, a inni biali tak byli zajęci własną obroną, że o wzajemnej pomocy nawet mowy nie było.
Dłuższy opór byłby wobec tego stanu rzeczy głupotą i fałszywą ambicyą. To też zawołałem, ciągnąc Harrego przez krąg otaczających nas nieprzyjaciół:
— Do wody, ludzie, do wody!
I w następnej chwili uczułem, jak rozprysnęła się nademną.
Pomimo głośnej wrzawy dosłyszano mój okrzyk i kto wyrwać się zdołał, poszedł za moim przykładem. Fork był wprawdzie głęboki, ale wązki tak, że wystarczało kilka uderzeń wiosłami, aby się dostać na brzeg przeciwległy. Bezpiecznie tam jeszcze wcale nie było, dlatego zamierzałem przeciąć półwysep, utworzony przez Bee-Fork i Mankicilę, aby przez tę drugą rzekę potem przepłynąć i już skinąłem był na chłopca, żeby biegł za mną w tym kierunku, kiedy obok nas przemknął krzywonogi Sam w ociekającej wodą bluzie myśliwskiej i kłapiących mokassynach, rzucając chytrze małemi oczkami na nieprzyjaciół i zniknął jednym skokiem w zaroślach.
Natychmiast popędziliśmy za nim, gdyż celowość jego zamiaru była zbyt widoczna, iżbym się miał trzymać poprzedniego planu.
— Ojciec, ojciec! — zawołał Harry z trwogą. — Do niego; nie mogę go opuścić!
— Chodźcie tylko — napierałem, ciągnąc go naprzód. — Nie ocalimy go, jeśli mu się to już samemu nie udało!
Przedzierając się z jak największą chyżością przez gęstwinę, dostaliśmy się wkońcu znowu nad Beefork, a mianowicie powyżej tego miejsca, w którem wskoczyliśmy do wody. Wszyscy Indyanie ruszyli ku Mankicili. Gdy dostaliśmy się na drugą stronę, mogliśmy bezpiecznie iść dalej. Sam Hawkens jednak zawahał się widocznie.
— Czy widzicie tam strzelby? — zapytał.