Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.
—   407   —

— Indsmani porzucili je, zanim powskakiwali do wody.
— Hi! hi! hi! sir. To głupcy, skoro zostawili nam swoje pukawki, jeśli się nie mylę!
— Chcecie je zabrać? To niebezpieczne!
— Niebezpieczne? Sam Hawkens i niebezpieczeństwo!
W kilku szybkich skokach, przypominających kangura, pobiegł i pozbierał strzelby. Ja poszedłem oczywiście za nim i poprzecinałem cięciwy łuków, leżących w nieładzie na ziemi, przez co przynajmniej na czas jakiś stały się nie do użycia.
Nikt nie przeszkodził nam w tej czynności, gdyż czerwonoskórcy nie przypuszczali, żeby kilku ściganych odważyło się wrócić na pole walki. Hawkens trzymał strzelby przez czas jakiś na rękach, popatrzył na nie z politowaniem, a potem wrzucił wszystkie do wody.
— Ładne strzelby, sir, ładne! Ale szczury będą się w lufach chowały i nic im to nie zaszkodzi. Chodźcieno stąd, bo tu nieswojo, jeśli się nie mylę!
Ruszyliśmy najprostszą drogą na przełaj, aby jak najrychlej dostać się do „warowni.“ Nad Beeforkiem była tylko część Indyan, a ponieważ nas podsłuchano i dowiedziano się o miejscu naszego pobytu, przeto należało się spodziewać, że reszta skorzysta z nieobecności myśliwców celem napadu na nasz obóz.
Mieliśmy jeszcze dość wielką przestrzeń do przebycia, kiedy doleciał nas huk wystrzału od strony kotliny.
— Naprzód, sir! — zawołał Hawkens i przyśpieszył kroku.
Harry nie wymówił jeszcze ani słowa i parł naprzód z wyrazem trwogi na twarzy. Stało się tak, jak przepowiedziałem, a chociaż nie mogłem się teraz zdobyć na żadne wyrzuty, czułem, że Harry był także tego zdania.
Strzały się powtórzyły, wobec czego nie ulegało wątpliwości, że pozostali myśliwi walczyli z Indyanami. Pomoc była konieczna. To też mimo niedostępności gęst-