Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.
—   410   —

Pełniący straż Bill Bulcher jeszcze zawczasu zauważył, że zbliżają się czerwonoskórcy i cofnął się w porę do „warowni“. Oni puścili się za nim, ale wrócili po kilku strzałach, danych do nich przez Bulchera i Stone’a, który zaraz nadbiegł i zajął stanowisko w ciasnem wejściu skalnem. Potem usadowili się w zaroślach, z których wypędziliśmy ich teraz.
Obaj wymienieni siedzieli wciąż jeszcze w bramie wodnej, gdyż bali się wystawiać na niebezpieczeństwo przed naszem ukazaniem się. Gdyśmy się zjawili, przybiegli do nas razem z resztą pozostałych i wysłuchali sprawozdania o naszych przygodach.
W tej chwili zadudniło z boku, jak gdyby nadbiegała trzoda dzikich bawołów. Natychmiast wskoczyliśmy w zarośla i przygotowaliśmy się do strzału. Jakież jednak było nasze zdziwienie, kiedy ujrzeliśmy gromadę koni, a na jednym z nich człowieka w myśliwskiem ubraniu, którego rysów nie poznaliśmy na razie z powodu krwi, ściekającej mu z rany na głowie. Miał także kilka ran na ciele i widać było po nim, że nie znajdował się w położeniu, godnem zazdrości.
Wtem właśnie miejscu, gdzie stała zazwyczaj warta, zatrzymał się i jak gdyby się za nią oglądnął. Nie zauważywszy jej, potrząsnął głową, ruszył dalej i zeskoczył z konia przed bramą wodną. Wtem dał się tuż obok mnie słyszeć głos Sama:
— Niech mnie obedrą ze skóry i wypatroszą jak gruboogońca, jeżeli to nie Will Parker. Tak ładnie nikt inny z konia nie spada, jak ten człowiek, jak sądzę!
— Masz słuszność, stary coonie! To Will Parker, greenhorn... pamiętasz jeszcze, Samie Hawkens? Will Parker greenhorn, hahaha! — A kiedy i my wyszliśmy z zarośli, zawołał:
— Błogosławione oczy moje. Oto są wszystkie skoczki, które razem z synem mojej matki tak walecznie pędziły przed czerwonoskórcami! No, sir, nie bierzcie mi tego za złe, ale czasem biegać bardziej warto, aniżeli co innego czynić.