Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.
—   412   —

nąć nędznie. Ale tu leży trzech z nich! Aha, więc byli tutaj i dla tego było w couch tak pusto. Przypatrzcie się temu gniademu, sir! Koń, jak tytoń, zapewne należał do wodza!
— Którego tak pięknie wyprowadziliśmy na wolne powietrze — zżymał się mały Sam. — Popełniliśmy głupstwo nie do darowania, jak sądzę.
Old Firehand nie słyszał tego zarzutu, bo przystąpił był do gniadosza i przypatrywał mu się wzrokiem, pełnym zachwytu.
— Kapitalny koń — zwrócił się do mnie. — Gdyby mi dano do wyboru jego albo Swallowa, to nie wiem, czybym wziął Swallowa, czy tego.
— Winnetou rozmawia z duszą konia i słyszy tętno żył jego i wybrałby Swallowa — rozstrzygnął Apacz.
Wtem świsnął ostry syk i strzała uderzyła w ramię Sama Hawkensa, ale zsunęła się po sztywnej jak deska bluzie na ziemię, a w tej chwili zabrzmiało ogłuszujące „ho-ho-hi!“ Pomimo tej wojowniczej demonstracyi nie pokazał się nikt z czerwonoskórych, a Sam rzekł, podnosząc strzałę i przypatrując się jej:
— Hihihi! Bluzę Sama Hawkensa miał przebić taki pręcik! Przez trzydzieści lat kładłem łatę na łacie i siedzę w tem, jak San Jago na łonie Abrahama, jeśli się nie mylę.
Nie słyszałem już dalszego ciągu ody do bluzy myśliwskiej, gdyż skoczyliśmy natychmiast w zarośla, aby stamtąd odpowiedzieć na to nieprzyjazne pozdrowienie. Gdybyśmy byli chcieli cofnąć się do twierdzy, byłoby to z powodu ciasnoty tak długo trwało, że nie zasłonięci niczem zostalibyśmy wystrzelani jeden po drugim, a nawet koni bylibyśmy z sobą nie wzięli, gdyż przeprowadzenie przez wązkie skalne zakręty byłoby nas zbyt długo zatrzymało. Z tego zaś, że nieprzyjaciele odrazu nie uderzyli, można było napewno sądzić, że jeszcze się w dość znacznej liczbie nie zgromadzili i nie odszukali zabranej im przezemnie i przez Sama broni, albo przynajmniej nie uczynili jej zdatną do użytku.