Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.
—   413   —

Cały zgiełk był tylko oznajmieniem wojennej odwagi Indyan, gdyż, chociaż wdarliśmy się daleko w zarośla, nie zobaczyliśmy żadnego. Cofnęli się widocznie czemprędzej, by zaczekać na posiłki, a nas ten nieszkodliwy wypadek pouczył o tyle, że nie zostaliśmy już dłużej na miejscu, lecz cofnęliśmy się pod osłonę kotliny.
Jeden z myśliwych, który w wyprawie udziału nie wziął, a więc nie był zmęczony, poszedł na wartę, inni zaś opatrzyli swoje rany i zabrali się do jedzenia, albo wypoczywali.
Przy ognisku, które tworzyło miejsce zebrania dla wszystkich, pragnących się wygadać, panowało wielkie ożywienie. Każdy z siedzących dokoła czuł potrzebę opowiedzenia tego, czego dokonał i wygłoszenia swojego zdania. Wszyscy myśleli, że niema powodu obawiać się dzikich. Liczba zdobytych skalpów była znaczna, przygoda przebyta zwycięzko, a żadna z ran nie okazała się niebezpieczną. W dodatku zdawało się, że miejsce pobytu jest zupełnie bezpieczne. Postarano się o dostateczne zapasy żywności i amunicyi, wobec tego nieprzyjaciel mógł sobie oblegać wejście, jak długoby mu się podobało, albo walić łbem o sterczące dokoła skały.
Old Firehand podzielał także to zdanie, tylko Winnetou zapatrywał się na sprawę inaczej, bo leżał opodal przy swoim koniu, pogrążony w głębokiem i poważnem zamyśleniu.
— Oko mego czerwonego przyjaciela patrzy ponuro, a czoło jego pokryte zmarszczkami obawy. Jakie myśli nurtują w jego sercu? — zapytałem go.
— Wódz Apaczów widzi śmierć, wdzierającą się wejściem, a zgubę schodzącą z gór. Dolina płomienieje od ognia, a woda czerwieni się od krwi zabitych. Winnetou mówi z Wielkim Duchem. Oko białych oślepło od nienawiści, a ich rozum ustąpił miejsca uczuciom zemsty. Paranoh przyjdzie i zabierze skalpy myśliwców, ale Winnetou stoi gotów do walki i zanuci pieśń śmierci nad trupami nieprzyjaciół.