Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.
—   414   —

— Jak może Ponka wstąpić na dolinę naszych myśliwych? Nie dostanie się przez bramę.
— Mój brat wygłasza słowa, w które sam pewnie nie wierzy. Czy jedna strzelba potrafi wstrzymać taką liczbę nieprzyjaciół, skoro przedrą się przez przesmyk?
Miał słuszność. Przed niewielką liczbą nieprzyjaciół mógł jeden obronić przesmyk, ale nie przed taką zgrają jak ta, którą mieliśmy naprzeciwko siebie. Chociażby bowiem wdzierała się za każdym razem tylko jedna osoba, to przecież tylko jedna mogła przeciwko niej występować, a jeśliby naciśnięto z tyłu, to poległoby kilku pierwszych, ale reszta niezawodnie przedostałaby się do „warowni“.
Przedstawiłem te wątpliwości Old Firehandowi, on zaś odparł:
— Jeśli się ośmielą, to z łatwością zdołamy ich pozdmuchiwać, gdyż będą przechodzili przez parów.
I to było podobne do prawdy, musiałem więc tem się zadowolnić, chociaż wiedziałem, że drobnostka mogła tę pewność obalić.
Gdy zapadł wieczór, zdwojono oczywiście czujność, a chociaż ja na własne życzenie miałem stanąć na straży dopiero o świcie, kiedy to Indyanie najchętniej przedsiębiorą napady, nie mogłem się uspokoić i byłem gotów na wszelki wypadek.
Cicho i spokojnie zaległa noc nad doliną. Na przodzie płonęło ognisko, rzucając dokoła światło. Swallow, który w otoczeniu gór mógł się swobodnie poruszać, pasł się w ciemnem tle kotliny. Podszedłem ku niemu aż pod stromo wznoszące się skały. Popieściwszy się z nim jak zwykle, chciałem się już oddalić, kiedy przyciszony łoskot zwrócił moją uwagę.
Koń podniósł także głowę w górę. Ponieważ najlżejszy oddech mógł zdradzić naszą obecność, przeto pochwyciłem go za rzemień i nakryłem mu dłonią rozwarte już pod wpływem podejrzenia nozdrza. My na dole byliśmy niewidoczni, ja jednak mogłem z dołu rozpoznać na tle nieba każdy przedmiot i z natężeniem szu-