Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.
—   415   —

kałem przyczyny, dla której kamień oderwał się i spadł na dół.
W pierwszych chwilach po upadku kamienia nie zauważyłem nic nadzwyczajnego. Prawdopodobnie usłyszano także na górze szmer, wywołany upadkiem kamienia i czekano przez chwilę, by się przekonać, czy nie zwróciło to czyjej uwagi.
Zapatrywanie to było słuszne, gdyż już po kilku chwilach spokoju ujrzałem naprzód kilka postaci, odrywających się od krawędzi skały i schodzących na dół, a potem cały szereg Indyan, jak jeden po drugim wychodzili na grzebień wyżyny, a potem ostrożnym krokiem spuszczali się za pierwszym, obeznanym widocznie nadzwyczaj dobrze z miejscowością. Przewodnik potrzebował już tylko dwu minut, aby się dostać na dno doliny.
Gdybym był wziął sztuciec z sobą, byłbym z łatwością sprzątnął go wystrzałem, a zarazem dał sygnał na alarm. Ten pierwszy Indyanin prowadził pochód, a reszta nie byłaby się odważyła bez niego ani na krok dalej wobec niebezpiecznego terenu. Niestety miałem tylko rewolwery za pasem, które nie nadawały się do strzału na większą odległość.
Gdybym był zaalarmował obóz wystrzałem z rewolweru, byliby nieprzyjaciele i tak już na dole, zanim byłaby pomoc nadeszła, a ja znalazłbym się był w bardzo niebezpiecznem położeniu. Gdybym był nawet chciał cofnąć się, byłbym musiał opuścić miejsce, osłonięte krzakami i wystawić się na kule czerwonoskórych.
Paranoh — gdyż on niewątpliwie prowadził — który nie poraz pierwszy szedł widocznie tą drogą, znajdował się właśnie w pobliżu skalnego wyskoku, który musiał okrążyć. Gdybym się tam dostał przed nim — pomyślałem sobie — to on musiałby mi wpaść prosto na kulę. W tym celu postanowiłem wyleźć pod górę. Ukryty za głazem mogłem stawić czoło im wszystkim i zabijać, w miarę jakby nadchodzili, jednego po drugim.
Zaledwie zrobiłem krok naprzód, padł strzał w stro-