Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/207

Ta strona została uwierzytelniona.
—   429   —

obsunąć na ziemię, zsiadłem także i ułożyłem go w trawie. Na nabicie strzelby nie miałem już czasu, gdyż Paranoh był za blizko. Poderwałem się i chwyciłem tomahawk.
Ścigający zauważył nasze ruchy, dał się jednak unieść gorączce i runął na mnie, zamierzając się tomahawkiem do ciosu. Wtem huknął strzał Apacza. Wróg drgnął i spadł z konia z rozpłataną głową w chwili, gdy ja trafiłem go równocześnie moją bronią.
Winnetou przewrócił nogą martwe ciało i powiedział:
— Ten wąż Atabasków nigdy już nie zasyczy i nie nazwie wodza Apaczów imieniem Pimo. Niech mój brat odbierze mu swoją broń!
Rzeczywiście miał poległy przy sobie mój nóż, topór, rewolwery i sztuciec. Zabrałem moją własność i poskoczyłem znowu ku Harremu, gdy tymczasem Winnetou schwytał gniadego.
Indyanie tak się do nas zbliżyli, że mogli nas niemal dosięgnąć kulami. Wsiedliśmy więc na konie i popędziliśmy ze wznowioną szybkością.
Wtem zamigotał po lewej ręce jasny odblask broni, silny oddział jeźdźców wypadł z lasu pomiędzy nas i ścigających, zwrócił się ku nim i popędził naprzeciw nich wyciągniętym cwałem.
Był to oddział dragonów z fortu Wilke. Zaledwie Winnetou zobaczył pomoc, zawrócił konia, minął jeźdźców jak strzała i wpadł z podniesionym tomahawkiem pomiędzy Ponków, którzy mieli zaledwie tyle czasu, żeby powstrzymać bieg koni. Ja natomiast zsiadłem, aby zbadać ranę Harrego.
Niebezpieczeństwa nie było. Odciąłem nożem pas z mojej koszuli, opatrzyłem ranę tymczasowo, aby przynajmniej krew zatamować.
— Czy potraficie wsiąść Harry? — spytałem.
Chłopak uśmiechnął się, przystąpił do gniadego, którego cugle rzucił mi Winnetou, przebiegając obok mnie, i jednym skokiem wydostał się na siodło.
— Krew już nie płynie i rany nie czuję. Tam zmykają czerwoni. Prędzej za nimi, sir!