Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.
—   432   —

ocalić. Ale dragoni przyszli rzeczywiście w dobrej chwili, aby tym Ponkom dać nauczkę na długi czas. Czy sądzicie, że powinniśmy zaraz pojechać za nimi?
— Na co? Oni i bez nas uporają się z Indyanami. Winnetou widocznie także był tego zdania, bo zajechał z Harrym do „zamku“. Pojedźmy i my tam, aby zobaczyć naszych poległych.
Kiedy, minąwszy bramę, dostaliśmy się na ową nieszczęsną dla nas kotlinę, rzuciliśmy okiem ku miejscu, na którem wczoraj wrzała walka, i zobaczyliśmy Winnetou i Harrego zajętych zwłokami Old Firehanda. Harry płacząc trzymał głowę ojca swego na łonie, Apacz zaś badał ranę postrzałową. Właśnie w chwili naszego nadejścia usłyszeliśmy okrzyk Winnetou:
— Uff, uff, Uff! Jeszcze nie umarł! Żyje!
Słowa te zelektryzowały nas poprostu, a Harry krzyknął głośno z radości. Pomogliśmy oczywiście Apaczowi w jego usiłowaniach, a niebawem zobaczyliśmy, że Old Firehand otworzył oczy. Poznał nas, uśmiechnął się nieznacznie do syna, ale przemówić nie mógł. Wkrótce opuściła go znowu przytomność. Ja także go zbadałem. Kula wbiła się z przodu po prawej stronie w płuca i wyleciała pod łopatką. Rana była ciężka, połączona z wielką utratą krwi, ale ja nawet mimo to, że chory niedawno odniósł poważne uszkodzenia przy kolei, zgodziłem się z zapatrywaniem Apacza, że dzięki swej niezmiernie silnej naturze i przy nadzwyczajnej opiece będzie mógł wrócić do zdrowia. Opatrzyliśmy go wedle wypróbowanej metody Winnetou i przygotowaliśmy mu doskonałe łoże, o ile miejsce i okoliczności na to pozwalały.
Następnie pomyśleliśmy o sobie. Nikt z nas nie wyszedł bez szwanku, połataliśmy się więc wzajemnie, jak było można. Reszta przypłaciła to śmiercią, że nie zważała na moją przestrogę.
Około południa nadjechali dragoni, którzy rozprószyli Ponków zupełnie, nie utraciwszy przytem ani jednego ze swoich. Od dowodzącego oficera dowiedzieliśmy