Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.
—   438   —

ręce na powitanie i wprowadził nas do wnętrza domu, gdzie znajdowała się żona i syn, młody i silny chłopak. Dwaj inni synowie zajęci byli w lesie.
Dom stanowiła właściwie tylko jedna izba. Na ścianach wisiały strzelby i rozmaite myśliwskie trofea, a na zbudowanym z kamieni piecu gotowała się woda w żelaznym kotle. Najpotrzebniejsze naczynia stały na półce. Kilka skrzyń służyło jako szafy na ubrania i śpiżarnie, a u powały wisiało tyle wędzonego mięsa, że rodzina, złożona z pięciu osób, mogła tem żyć przez całe miesiące. W przednim kącie stał własnoręcznie wyciosany stół z kilku takimi samymi stołkami. Poproszono nas, byśmy usiedli. Syn zajął się naszymi końmi, a osadnik i żona podali wieczerzę, która jak na ich stosunki nie pozostawiała nic do życzenia. Podczas tego nadeszli z lasu synowie i zajęli miejsce obok nas bez ceremonii, jedząc tęgo i nie biorąc udziału w rozmowie, którą prowadził z nami wyłącznie ojciec.
— Tak, panowie — rzekł — nie bierzcie mi tego za złe, że odezwałem się do was trochę szorstko. Tutaj trzeba się liczyć z czerwonoskórymi, a osobliwie z Siouksami Okananda, którzy niedawno o dzień drogi stąd napadli na dom warowny. A prawie jeszcze mniej należy dowierzać białym, gdyż zachodzą tu jedynie tacy, którzy się już na Wschodzie nie mogą pokazać. Toteż cieszymy się bardzo, jeśli spotkamy takich gentlemanów jak wy. Szukacie więc panowie pedlara? Macie do niego jaki interes?
— Tak — odpowiedziałem ja, bo Winnetou milczał swoim zwyczajem.
— Jaki? Nie pytam z ciekawości, tylko po to, żeby wam coś więcej powiedzieć.
— Chcemy mu sprzedać skóry.
— Dużo?
— Tak.
— Za towar, czy za pieniądze?
— O ile możności za pieniądze.
W takim razie dobrze trafiliście, bo tylko ten, któ-