Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/226

Ta strona została uwierzytelniona.
—   448   —

bronić, podrzucał nogi i wywijał rękami, ale nie mógł głosu z siebie wydobyć. Dźwignąłem go z ziemi i zabrałem do środka, poczem Winnetou zasunął drzwi.
— Zapalcie światło, mr. Corner! — powiedziałem do osadnika. — Przypatrzymy się temu człowiekowi.
Wezwany uczynił zadość poleceniu, zapalając świecę z jeleniego łoju i świecąc w twarz Indyaninowi, którego szyję ja tymczasem z rąk wypuściłem, ująwszy go za ramiona.
— „Gniady Koń“, wódz Okanandów! — zawołał Winnetou. — Memu bratu Old Shatterhandowi udał się połów!
Indyanin omal nie udusił się pod moim uściskiem. Teraz odetchnął kilkakrotnie głęboko i wykrztusił przestraszony:
— Winnetou, wódz Apaczów!
— Tak — odrzekł wymieniony. — Znasz mnie, ponieważ mnie już widziałeś. Ten jednak mąż nie stał jeszcze przed twemi oczyma. Czy słyszałeś jego imię, wymówione dopiero co przezemnie?
— Old Shatterhand?
— Tak. Że to on, poczułeś na sobie samym, gdyż pojmał cię i przyniósł tutaj, a ty nie mogłeś mu się oprzeć. Znajdujesz się w naszej mocy. Jak myślisz, co z tobą zrobimy?
— Moi sławni bracia puszczą mnie wolno i pozwolą mi odejść.
— Czy tak sądzisz naprawdę?
— Oczywiście.
— Czemu?
— Ponieważ wojownicy Okanandów nie są wrogami Apaczów.
— Okanandowie są Siouksami, a Ponkowie, którzy niedawno temu na nas napadli, należą do tego samego szczepu.
— My nie mamy z nimi nic wspólnego.
— Tego Winnetou nie mów! Ja sprzyjam wszystkim czerwonym mężom, ale kto postępuje niesprawie-