— Postąpiłem wedle zwyczaju wszystkich czerwonych mężów. Nieprzyjaciela napada się nocą.
— Jeżeli napad potrzebny!
— Czy mam może do tych bladych twarzy dobremi słowy przemawiać? Mam ich może prosić, kiedy mogę rozkazać?
— Nie powinieneś prosić, lecz rozkazywać, ale nie skradać się, jak złodziej nocą. Ukaż się tu otwarcie, rzetelnie i dumnie jako pan tego kraju. Powiedz im, że ich nie ścierpisz na swoim obszarze, wyznacz im dzień, w którym się muszą oddalić, a dopiero, gdy nie posłuchają twej woli, możesz im dać odczuć swój gniew. Gdybyś tak był postąpił, uważałbym cię rzeczywiście za wodza Okanandów, równego mnie, teraz jednak widzę w tobie człowieka, skradającego się chyłkiem dlatego, że brak mu odwagi do otwartego działania.
Okananda wpatrzył się w kąt izby i milczał. Co mógł zresztą odpowiedzieć Winnetou?
Puściłem jego ramiona, stał więc przed nami wolno, lecz w postawie człowieka, który świadom jest swego położenia, wcale nie godnego zazdrości. Winnetou, na którego twarzy przemknął lekki uśmiech, zwrócił się do mnie z zapytaniem:
— „Gniady Koń“ myślał, że puścimy go wolno. Co sądzi o tem mój brat Old Shatterhand?
— Że się przeliczył — odrzekłem. — Kto przychodzi jako rozbójnik, z tym postępuje się jak z rozbójnikiem. Życie jego przepadło.
— Czy Old Shatterhand mnie zamorduje? — wybuchnął Okananda.
— Nie jestem mordercą. To wielka różnica, czy człowieka zamorduję, czy ukarzę go zasłużoną śmiercią.
— Czy ja zasłużyłem na śmierć?
— Tak.
— Nieprawda. Znajduję się w kraju, który do nas należy.
— Znajdujesz się w wigwamie bladej twarzy, a czy on leży w twoim kraju, to obojętne. Kto bez mojego
Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/228
Ta strona została uwierzytelniona.
— 450 —