Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/237

Ta strona została uwierzytelniona.
—   459   —

z nich miał głowę owiniętą chustką, drugi niósł opaskę na ręce, trzeciemu nic nie dolegało. Spojrzeli na nas trwożnym, podejrzliwym, wzrokiem.
— Czemu gonicie tak, panowie? — zapytałem, gdy stanęliśmy obok nich.
— Czyż wiemy, kto wy? — odrzekł najstarszy.
— To było obojętne. Kimkolwiek bowiem jesteśmy, bylibyśmy was doścignęli w każdym razie, wasz pośpiech zatem nie przydałby się był na nic. Ale nie obawiajcie się niczego. Jesteśmy uczciwi, a pojechaliśmy waszym śladem, aby wam oświadczyć, że gotowiśmy wam dopomóc. Domyślaliśmy się bowiem, że obecne położenie wasze nie zupełnie odpowiada waszym życzeniom.
— I nie pomyliliście się, sir. Źle było z nami, cieszymy się, że uszliśmy przynajmniej z życiem.
— Ubolewam nad tem bardzo. Któż was tak urządził? Czy może biali?
— Nie, Siouksi Okananda.
— Ach oni! Kiedy?
— Wczoraj rano.
— Gdzie?
— Tam w górze nad Turkey Riwer.
— Jak się to stało? A może lepiej o to nie pytać?
— Możecie pytać, jeśli istotnie jesteście ludźmi, za jakich się podajecie, to jest uczciwymi! Spodziewamy się, że i nam wolno będzie spytać o wasze nazwiska.
— I owszem. Ten czerwony gentleman, to Winnetou, wódz Apaczów, a mnie nazywają zazwyczaj Old Shatterhand, ten trzeci zaś to mr. Rollins, pedlar, który się do nas w interesach przyłączył.
— Heigh day! Wobec tego wykluczona już wszelka nieufność między nami. Słyszeliśmy już dość o Winnetou i Old Shatterhandzie, chociaż nie zaliczamy się do westmanów. To są mężowie, na których można się zdać w każdem położeniu, dziękujemy też Bogu za to, że sprowadził was na naszą drogę. Potrzebujemy pomocy, bardzo potrzebujemy, panowie, a wy zasłużycie na nagrodę niebieską, jeśli się nami choć trochę zajmiecie.