Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/239

Ta strona została uwierzytelniona.
—   461   —

was byli nie spotkali, bylibyśmy musieli zginąć z głodu, spodziewam się bowiem, że wspomożecie nas kawałkiem mięsa, lub czemś podobnem.
— Owszem, to zrobimy. A dokąd chcecie się dostać?
— Do fortu Wilke.
— Czy znacie drogę?
— Nie, ale zdaje nam się, że obraliśmy mniej więcej dobry kierunek.
— To prawda. Jaki powód skłania was do tej podróży?
— Najuczciwszy, jaki tylko być może. Powiedziałem już, że my trzej wyszliśmy naprzód, aby się krajowi przypatrzyć. Nasi krewili przybyli po nas i czekają na nas w forcie Wilke. Skoro się tam znajdziemy szczęśliwie, będziemy ocaleni.
— W takim razie dobrze wam się udało. My jedziemy właśnie w tym samym kierunku i pozostajemy w dobrych stosunkach z fortem Wilke. Możecie się do nas przyłączyć.
— Naprawdę? Pozwolicie nam, sir?
— Naturalnie. Nie możemy was przecież zostawić tutaj w takim stanie.
— Ale czerwoni zabrali nam konie, będziemy więc musieli iść pieszo, a to przyprawi was o stratę czasu.
— To się już nie da odmienić. Usiądźcie tymczasem i odpocznijcie! Musicie przedewszystkiem coś zjeść.
Pomocnik pedlara nie był widocznie zadowolony z tego przebiegu sprawy, bo mruczał coś o stracie czasu i zbytecznej litości. My jednak, nie zważając na to, zsiedliśmy z koni, rozłożyliśmy się w trawie i udzieliliśmy trzem nieszczęśliwcom nieco z naszych zapasów żywności. Gdy się posilili i odpoczęli, ruszyliśmy dalej w drogę, zbaczając z ich dotychczasowego kierunku na nasz pierwotny. Nasi nowi towarzysze, uszczęśliwieni spotkaniem z nami, byliby chętnie podczas dalszej podróży z nami rozmawiali, my jednak, to jest ja i Winnetou, nie okazywaliśmy do tego ochoty.
Wobec tego starali się kilkakrotnie nawiązać roz-