Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/241

Ta strona została uwierzytelniona.
—   463   —

na mojego konia. Handlarz powinien był właściwie swego dać bratankowi Wartona, ale tego nie uczynił. Z tego powodu musiał potem młody Warton odstąpić konia swemu stryjecznemu bratu.
Ponieważ szliśmy teraz pieszo, przeto nie wpadało to w oko, że trzymaliśmy się nieco w tyle. Zostaliśmy tak daleko, że tamci nie mogli słów naszych dosłyszeć, a z ostrożności mówiliśmy oczywiście językiem Apaczów.
— Mój brat użyczył konia nie z litości, lecz z innego powodu? — rzekłem do Winnetou.
— Old Shatterhand odgadł — odpowiedział Apacz.
— Czy Winnetou przypatrzył się dobrze tym ludziom?
— Widziałem, że Old Shatterhand nabrał podejrzenia, dlatego miałem także oczy otwarte. Ale już przedtem zastanowiły mię różne rzeczy.
— Co?
— Może mój brat odgadnie.
— Bandaże?
— Tak. Jeden obwiązał sobie głowę, a drugi trzyma rękę na temblaku. Te uszkodzenia mają pochodzić z wczorajszego spotkania z Siouksami Okananda. Czy wierzysz w to?
— Nie. Sądzę raczej, że ci ludzie wcale nie są zranieni.
— Tak też niewątpliwie jest. Od kiedy spotkaliśmy się z nimi, przejeżdżaliśmy obok dwu strumieni, oni jednak nie zatrzymali się ani razu, aby sobie rany ochłodzić. Jeśli owe uszkodzenia są zmyślone, to kłamstwem jest także napad Siouksów i ograbienie. Czy mój brat przypatrzył im się, gdy jedli?
— Tak. Nie żałowali sobie.
— Ale przecież nie jedli dużo, ani tak łakomie jak ludzie, którzy od wczoraj żywili się tylko korzonkami i jagodami. Twierdzą też, że napadnięto na nich nad górnym Turkey Creekiem. Czy mogliby w takim razie teraz już tutaj się znajdować?
— Tego nie wiem, bo nie byłem jeszcze nad górnym Creekiem.
— Mogliby tylko na koniach w tak krótkim cza-