zwał się głos, któryby mnie był nawet z grobu wywołał. Były to słowa następujące:
— Ten pies Apacz nie chce nic powiedzieć, a tamtego zabiłem! Jaka szkoda! A tak się cieszyłem, że go dostanę w swe ręce! Chciałem mu dać podwójnie, dziesięćkrotnie odczuć, co to znaczy znaleźć się w mej mocy! Dałbym za to wiele, bardzo wiele, żebym go był tylko ogłuszył, a nie zabił!
Dźwięk tego głosu rozdarł mi poprostu oczy. Wpatrzyłem się w tego mężczyznę, którego z powodu gęstego zarostu, jaki teraz nosił, nie poznałem na pierwszy przedśmiertny rzut oka. Wrażenie jego głosu będzie zrozumiałe, gdy powiem, że zobaczyłem Santera, jednem słowem Santera, siedzącego naprzeciwko mnie. Starałem się znów oczy zamknąć, aby nie pokazać po sobie, że żyję, ale to mi się już nie udało. Nie mogłem teraz zamknąć powiek, chociaż przedtem zapadały same tak ciężko. Patrzyłem weń nieustannie, nie mogąc oczu odwrócić, dopóki tego nie zauważył. On zerwał się i zawołał z promieniejącą od radości twarzą:
— On żyje, żyje! Czy widzicie, że oczy otworzył? Zobaczymy zaraz, czy się mylę, czy nie.
Zwrócił się do mnie z zapytaniem, a gdy nie odpowiedziałem mu zaraz, ukląkł obok mnie, porwał za kołnierz i zaczął mną szarpać w górę tak, że głowa uderzała o kamienie, których było tu pełno. Nie mogłem się bronić przeciwko temu, gdyż byłem tak skrępowany, że nie podobna było ruszyć choćby jednym członkiem ciała. Równocześnie ryczał Santer:
— Czy będziesz odpowiadał, psie! Widzę, że żyjesz, że jesteś przytomny, że możesz mówić. Jeśli będziesz dalej milczał, to ja ci usta otworzę!
Podczas tego szarpania mnie na różne strony padła raz głowa tak, że mogłem w bok rzucić okiem. Ujrzałem Winnetou leżącego na ziemi i związanego w kabłąk. Położenie takie sprawiałoby wielki ból nawet cyrkowemu akrobacie. Co on musiał wycierpieć! Kto wie, czy już od kilku godzin nie był tak nieludzko skrępowany. Zo-
Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/251
Ta strona została uwierzytelniona.
— 471 —