Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.
—   473   —

Zawahałem się z odpowiedzią na to złośliwe pytanie, on zaś wydobył nóż, przyłożył mi ostrze do piersi i zagroził:
— Czy potwierdzisz natychmiast głośno moje pytanie? Bo w przeciwnym razie wbiję ci nóż w piersi!
Wtem rzucił mi Winnetou pomimo swego bolu przestrogę:
— Mój brat Old Shatterhand nie potwierdzi tego, lecz raczej da się zakłuć nożem!
— Milcz, psie! — ryknął nań Santer. — Jeśli słowo jeszcze wymówisz, to naciągniemy ci pęta tak mocno, że ci kości popękają. A zatem, Old Shatterhand. mój przyjacielu, do którego cała moja miłość należy, prawda, że jesteś zachwycony moim widokiem?
— Tak — odrzekłem głośno i pewnie mimo przestrogi Apacza.
— Czy słyszycie? Słyszeliście? — skrzywił się w uśmiechu Santer do towarzyszy. — Old Shatterhand, ten sławny, niezwyciężony, Old Shatterhand z obawy przed moim nożem jak mały chłopak przyznaje, iż raduje się moją osobą!
Czy poprzedni stan mego zdrowia nie był tak zły, jak przypuszczałem, czy też szyderstwo tego łotra wywołało we mnie taką zmianę, dość, że głowa przestała mnie boleć, jak gdybym nigdy nie był kolbą uderzony, a ja zupełnie pewny siebie odrzekłem, śmiejąc mu się w oczy:
— Mylicie się grubo. Nie powiedziałem: „tak“ ze strachu przed waszym nożem.
— Nie? A dlaczegoż?
— Bo to jest prawda. Cieszę się istotnie, że was znów widzę nareszcie.
Jakkolwiek śmiałem się przytem, mimoto odpowiedź moja nie brzmiała bynajmniej ironicznie, lub szyderczo, lecz z takim wyrazem prawdy, że go to zastanowiło. Cofnął wstecz głowę, podniósł brwi, popatrzył na mnie przez kilka chwil badawczo, poczem rzekł:
— Jak? Co? Czy dobrze słyszę? Czy uderzenia