Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/256

Ta strona została uwierzytelniona.
—   476   —

których nie można wyśmiać, lecz raczej żałować należy. Teraz znajdujecie się zupełnie w naszej mocy i niema dla was ocalenia, jeśli mnie nie ogarnie łagodniejsze uczucie. Nie jest wykluczone, że skłonię się do pobłażliwości, ale tylko w tym jedynym wypadku, że dasz mi szczere wyjaśnienia. Przypatrz się tym trzem ludziom! Wysłałem ich, by was w pole wywiedli. Za kogo nas teraz uważasz?
Kim i czem on był, tego nie tylko domyślałem się teraz, lecz wiedziałem całkiem dokładnie, ale rozwaga nie pozwoliła mi otwarcie tego wyznać. Powiedziałem więc tylko tyle:
— Łotrem byliście zawsze i jesteście nim do dzisiaj. To przekonanie mi wystarcza.
— Pięknie! Powiem ci teraz jedno. Na razie przyjmuję spokojnie te obelgi, ale gdy rozmowa nasza się skończy, nastąpi kara. Zapamiętaj to sobie! Przyznam ci się najpierw bez ogródek, że wolimy zbierać, aniżeli siać. Siew tak natęża, że pozostawiamy go innym; gdzie jednak znajdziemy zbiór, nie wymagający wiele trudu, zabieramy się do tego czemprędzej i nie pytamy o to, jak zapatrują się na to ludzie, do których należy pole. Tak postępowaliśmy dotychczas i tak będzie dalej, dopóki nie zaspokoimy naszych pragnień.
— A kiedy to nastąpi?
— Może nawet wkrótce. Oto w pobliżu jest pole z pełnym, dojrzałym, owocem, a my chcemy je skosić. Jeśli nam się to uda, to osiągniemy nasz cel.
— Gratuluję! — rzekłem z przekąsem.
— Dziękuję! — odpowiedział on tak samo. — Ponieważ nam gratulujesz, a więc dobrze nam życzysz, przeto sądzę, że nam pomożesz znaleźć to pole.
— Ach, nie wiecie nawet jeszcze, gdzie ono leży?
— Nie. Wiemy tylko, że stąd niedaleko.
— To źle.
— Pociesza nas to, że od ciebie dowiemy się o położeniu tego pola.
— Bardzo wątpię, czy się wam to uda.