Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/257

Ta strona została uwierzytelniona.
—   477   —

— Rzeczywiście?
— Tak.
— Czemu?
— Bo ja nie znam pola, któreby się nadawało dla was.
— Żartujesz!
— Mówię całkiem poważnie!
— To ja pomogę twej pamięci. Nie idzie tu o pole w zwyczajnem znaczeniu, lecz o schowek, który chcielibyśmy wypróżnić.
— Jaki schowek?
— Skór, futer itp.
— Hm! I ty utrzymujesz, że ja o nim wiem?
— Tak.
— Mylisz się prawdopodobnie.
— O nie. Wiem, jak sprawy stoją. Przyznasz, że byliście u starego Cornera nad Turkey River?
— Byliśmy.
— Czego chcieliście od niego?
— Odwiedziliśmy go tylko prawie bez żadnego zamiaru.
— Nie próbuj mnie wywieść w pole! Spotkałem się z Cornerem po waszem odejściu i dowiedziałem się, kogo szukaliście u niego.
— No, kogo?
— Pedlara, nazwiskiem Bourton.
— To stary niepotrzebnie powiedział!
— Oczywiście, ale w każdym razie powiedział. Pedlar miał od was kupić bardzo wiele futer.
— Od nas?
— Nie tyle od was, ile od Old Firehanda, który dowodzi całem towarzystwem myśliwskiem i nagromadził ogromny zapas futer.
— Do stu piorunów! To dobrze was pouczono o wszystkiem!
— Prawda? — zaśmiał się złośliwie, nie zważając na mój ton ironiczny. — Nie zastaliście pedlara, tylko jego pomocnika i zabraliście go z sobą. My ruszyliśmy czemprędzej za wami, by pojmać was i jego, ale ten