Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/271

Ta strona została uwierzytelniona.
—   491   —

— Naprzeciwko Santera, aby go ostrzec.
— Czy widziałeś ślad w tym kierunku?
— Tak.
— Uff! Wiedział, że wróciliśmy prawie własnym tropem, aby Santera pochwycić, dla tego trzymał się bardziej strony południowej i okrążył nas, aby nie przejeżdżać koło nas. Stąd też widzieliśmy go na skraju preryi. Ale jak on się wyrwał? Czy widziałeś jakie ślady?
— Owszem. Nadjechał jakiś jeździec ze wschodu i uwolnił go.
— Kto to mógł być? Może żołnierz z fortu Wilke?
— Nie. Ślady stóp były tak wielkie, że niewątpliwie pochodziły tylko od odwiecznych butów indyańskich naszego Sama Hawkensa. Zdaje mi się także, że w śladach konia poznałem kopyta jego Mary.
— Uff! Może jeszcze uda się nam pochwycić Santera, chociaż go ostrzeżono. Niech mój brat pójdzie!
Dosiadłszy koni, popędziliśmy co tchu naszym tropem na zachód. Winnetou nie rzekł ani słowa, ale wrzała w nim burza. Po trzykroć biada Santerowi, gdyby go pojmał!
Słońce zniknęło już było za widnokręgiem. W pięć minut potem prerya już była za nami, w trzy minuty wjechaliśmy na trop zbiegłego Rollinsa, łączący się z naszym z lewej strony, a w trzy następne dojechaliśmy do miejsca, gdzie Rollins spotkał się z Santerem i trzema Wartonami. Zauważyliśmy, że zatrzymali się tam tylko na kilka chwil, aby wysłuchać doniesienia Rollinsa, poczem zawrócili czemprędzej. Gdyby byli pojechali naszym tropem, bylibyśmy ruszyli za nimi, oni jednak byli na tyle mądrzy, że zboczyli w innym kierunku, którym nie mogliśmy niestety podążyć, gdyż zaraz się ściemniło. Winnetou zawrócił konia, nie mówiąc i tym razem ani słowa, i pocwałowaliśmy z powrotem. Jechaliśmy znowu ku wschodowi, najpierw obok miejsca, gdzie oczekiwaliśmy Santera, potem obok tego, na którem przywiązaliśmy Rollinsa, a wreszcie do „warowni.“ Santer uszedł nam znowu, ale czy tylko na dziś, czy na zawsze?