— Dojdziemy razem do koni czerwonoskórych, za kradniemy się pod obóz, a za nim znów się spotkamy.
— Dobrze; a gdyby nas co zmusiło do ucieczki, gdybyśmy się nawzajem stracili z oczu, to zejdziemy się nad wodą prosto stąd na południe. Las, opadający z gór, wysuwa tam najdalszą swą odnogę na preryę. Dwie mile od końca odnogi, na południowym skraju boru jest coś w rodzaju preryowej zatoki, gdzie się łatwo odszukamy.
— Dobrze! A więc naprzód!
Nie zdawało mi się prawdopodobnem, żeby nas miano rozpędzić, należało się jednak przygotować na wszelki wypadek.
Wyruszyliśmy w drogę.
Było już tak ciemno, że mogliśmy w wyprostowanej postawie przejść przez tor. Potem zwróciliśmy się na lewo i poszliśmy wzdłuż nasypu, trzymając w ręku noże na wypadek wrogiego spotkania. Oko przyzwyczaja się na preryi bardzo prędko do ciemności; na odległość kilku kroków bylibyśmy poznali każego Indyanina. Obok zwłok zabitego białego dostaliśmy się na miejsce, gdzie przedtem stały konie. Były tam jeszcze dotychczas.
— Wy w prawo, a ja w lewo — szepnął Sam i odszedł cicho odemnie.
Zawróciłem łukiem dokoła koni i dostałem się na miejsce, wolne od zarośli, gdzie leżały ciemne postaci Indyan. Nie rozniecili ognia i zachowywali się tak cicho, że można było słyszeć szelest chrząszcza w trawie. Nieco opodal ujrzałem trzy postaci, siedzące i zajęte rozmową. Ku nim zacząłem się skradać, jak mogłem, najostrożniej.
Kiedy znalazłem się zaledwie o sześć kroków za nimi, poznałem w jednym z nich ku mojemu zdumieniu białego. Co go łączyło z Indyanami? Jeńcem ich nie był. To było jasne odrazu. Może był to jeden z owych preryowych człapaków, którzy przystają bądź to do czerwonych, bądź do białych w miarę, jak się to nadaje do ich rozbójniczych zamiarów. Mógł to także być jeden z owych białych myśliwców, którzy dostawszy się do
Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/038
Ta strona została uwierzytelniona.
— 30 —