— W tem macie naprzykład wielką słuszność, Charley. Postąpię zatem wedle waszej wskazówki.
Po tych słowach poszedł wyprostowany swoją drogą, nie troszcząc się oczywiście w ciemności o swoje ślady. Ledwie mi on zniknął z oczu, ujrzałem, leżąc po tej stronie nasypu, Indyan, przemykających szybko jeden po drugim.
Udałem się za nimi w ten sposób, że posuwałem się ciągle równolegle z nimi. Niedaleko miejsca, gdzie młot znalazłem, zatrzymali się i zaczęli piąć się na wał. Wtedy ja cofnąłem się w zarośla i wkrótce doszedł do moich uszu odgłos uderzeń młota. Widocznie więc busheader zabrał się do dzieła i zaczął odebranemi drożnikowi narzędziami odrywać szyny od podstawy.
Dla mnie nadszedł był już czas. Opuściłem teren domniemanej bitwy i pośpieszyłem naprzód. W pięć minut potem doścignąłem Sama.
— Pracują nad szynami? — spytał mnie.
— Tak.
— Słyszałem to. Jeśli się tu do szyny przyłoży ucho, słyszy się naprzykład uderzenia młota.
— Teraz naprzód, Samie! Za trzy kwadranse nadejdzie pociąg, musimy się dostać do niego, zanim Indyanie zdołają światła zobaczyć.
— Słuchajcie, Charley, ja nie pójdę z wami!
— Dlaczego?
— Jeśli obaj opuścimy to miejsce, to za dużo cennego czasu stracimy na nowe zwiady, jeśli zaś ja wrócę do Indyan, żeby ich śledzić, to powiadomię was o wszystkiem dokładnie, gdy do mnie przyjedziecie.
— To prawda! A wasza Tony?
— Zaczeka na mnie tutaj.
— Dobrze! Wiem, że niczego nie popsujecie.
— Możecie mi pod tym względem zaufać. A więc zabierajcie się, Charley! Znajdziecie mnie potem tutaj.
Dosiadłem konia i pojechałem tak szybko, jak na to ciemność pozwalała, naprzeciwko pociągu. Należało dotrzeć doń tak daleko, żeby Indyanie nie zauważyli,
Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/047
Ta strona została uwierzytelniona.
— 37 —