głębiej pod skórą poczciwych Indyan. Hej, kto z nami, ludzie?
Wszyscy bez wyjątku zgłosili się z gotowością do ataku, a chociaż niejednemu może brakowało odwagi, to mimoto godził się na wszystko, ażeby nie uchodzić za tchórza. Tacy ludzie jednak byliby oczywiście nie na wiele się przydali, dlatego wolałem ich zostawić. Toteż rzekłem:
— Słuchajcie, panowie! Jesteście dzielnymi mężami; ale sami widzicie, że wszyscy pójść nie mogą. Jest tu kilka ladies, których nie wypada zostawić bez opieki. Jeśli nawet zwyciężymy, o czem nie wątpię, to mogłoby się zdarzyć, że zbiegowie rozgromionych Indyan, przechodząc tędy, rzuciliby się na pociąg. Dla tego musimy zostawić kilku odważnych ludzi na straży. Ktoby się chciał podjąć tego zadania, niechaj się zgłosi!
Znalazło się ośmiu, którzy gotowi byli bronić pociągu z narażeniem własnego życia. Byli to mężowie trzech pań, oraz pięciu podróżnych, którzy robili na mnie wrażenie, jak gdyby lepiej rozumieli się na cenach towarów żelaznych, wina, cygar i konopnego nasienia, aniżeli na władaniu nożem. Pierwszym trudno było brać za złe ich kroku, wszak mieli przedewszystkiem obowiązki względem swoich żon.
— Pociąg nie może się obejść bez służby! Kto tu zostanie? — zapytałem konduktora.
— Maszynista z palaczem — brzmiała odpowiedź. — On może też objąć dowództwo nad tymi dzielnymi gentlemanami. Ja pójdę oczywiście z wami i będę dowodził całym oddziałem.
— Dobrze, sir! Byliście już pewnie nieraz na wyprawie przeciw Indyanom?
— Tu nie potrzeba żadnego przygotowania! Ci Yambarikowie[1] umieją tylko podstępem napadać na swych przeciwników. W otwartym i regularnym boju szukają zawsze ocalenia w ucieczce. Będziemy mieli łatwą robotę.
- ↑ Najbardziej pogardzana klasa Indyan