Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/053

Ta strona została uwierzytelniona.
—   43   —

— Wątpię, sir! To Ogellallajowie, najchciwsi krwi ze wszystkich Siouksów, a dowodzą nimi słynni wodzowie Ka-wo-mien i Ma-ti-ru.
— Nie chcecie chyba przez to napędzić mnie strachu przed nimi? Jest nas tu przeszło czterdziestu mężczyzn, a sprawa bardzo prosta. Kazałem światła zasłonić, ażeby czerwoni nie zmiarkowali, że mnie ostrzeżono. Teraz jednak zdejmiemy maski, a wy wsiądziecie na maszynę i każecie maszyniście dojechać tuż do zburzonego miejsca. Tam zatrzymamy się, zeskoczymy i wpadniemy na tych opryszków, że ani jeden z nich nie ujdzie. Potem naprawimy tor i będziemy się starali nadrobić tę godzinę zwłoki.
— Muszę przyznać, że okazujecie zdolności na wcale dzielnego pułkownika konnicy, który największą przyjemność widzi w stratowaniu nieprzyjaciela w rozpędzie. Ale do tego potrzeba innych warunków, aniżeli są obecne. Jeśli swój zamiar rzeczywiście uskutecznicie, to zapędzicie swoich czterdziestu ludzi na pewną śmierć, a ja ani myślę brać udziału w wykonaniu takiego planu.
— Co? Wy nie chcecie nam pomóc? Czy z tchórzostwa, czy też ze złości na to, że nie odegracie roli dowódcy?
— Tchórzostwo? Pshaw! Jeśli naprawdę słyszeliście kiedy o mnie, to z waszej strony jest to wielką nierozwagą, że wymawiacie takie słowo. Old Shatterhand mógłby dostać ochoty udowodnienia wam pięścią na czaszcze, że przynosi zaszczyt swojemu nazwisku. Co zaś do złości, to jest mi obojętne, do kogo będą należały skalpy i pociąg, do was, czy do Indyan. Ale do swojej skóry na głowie mam ja wyłączne prawo, postaram się też o zachowanie jej jeszcze przez pewien czas. Good evening, moi panowie!
Odwróciłem się, lecz konduktor ujął mnie za ramię.
— Stopp, master! To nie wypada! Ja objąłem tutaj naczelne dowództwo i wymagam posłuszeństwa. Nie zostawię pociągu w takiem oddaleniu od pola walki, gdyż odpowiadam za każdą stratę. Przeprowadzę więc swój plan