Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/056

Ta strona została uwierzytelniona.
—   46   —

— My rozdzielimy się także i ustawimy po obu stronach nasypu pomiędzy Indyanami a ich końmi.
— Well! Ale posłuchajcie! Przyszła mi dobra myśl. Co sądzicie o porządnem stampedo[1]?
— Hm! Byłoby dobre, gdybyśmy mieli przewagę i gdyby nam chodziło o zupełne wytępienie Indyan, ale teraz nie radziłbym tego. Kolejarze przegrają sprawę, a my dwaj nie potrafimy uczynić nic innego, jak zatrzymać Indyan aż do najbliższego pociągu, albo napędzić im nagle strachu, żeby umknęli. W obu wypadkach będzie dobrze, jeśli będą się mogli oddalić. Jeśli jednak zabierzemy im konie, zatrzymamy ich tem samem w pobliżu. Czy nie słyszeliście nigdy o tem, że w pewnych okolicznościach trzeba nieprzyjacielowi budować złote mosty?
— Poznałem dotychczas tylko drewniane, murowane i żelazne mosty. Jestem z całym szacunkiem dla waszego poglądu, Charley, ale jeśli sobie naprzykład wyobrażę, jakie miny porobią czerwoni, gdy zechcą dosiąść koni, a nie znajdą ich wcale, to czuję swędzenie we wszystkich palcach. A co główna rzecz, czy nie moglibyśmy ich przez to właśnie do szpiku przerazić, że wpędzimy na nich konie?
— To słuszne! Ale lepiej będzie zaczekać, aż się ta cała sprawa jakoś wyjaśni.
— Nie sprzeciwiam się, lecz jedno musicie mi przyznać w każdym razie!
— Co?
— Że wartoby usunąć z drogi obydwu dozorców. Nie?
— W zasadzie jestem stanowczym nieprzyjacielem rozlewu krwi, lecz w tym wypadku przyznaję wam słuszność; to smutna konieczność. Gdy padną stróże, konie znajdą się w naszej mocy. Zaprowadźmy więc najpierw nasze zwierzęta w bezpieczne miejsce, a potem do dzieła!

Oddaliliśmy się nieco, poczem ja uwiązałem mego konia tak krótko, że mógł się poruszać tylko na przestrzeni kilku kroków, a Sam uczynił to samo ze swoją

  1. Ucieczka koni.