Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/060

Ta strona została uwierzytelniona.
—   50   —

— Gdzie się potem spotkamy? — zapytał Sam.
— Tam przy torze, tylko nie przed ogniem, lecz pomiędzy płomieniami. Zrozumieliście?
— Bardzo dobrze. A więc go on, stary kasztanie!
Konie były już rozdrażnione podczas rozcinania pęt, a gdy teraz zwęszyły ogień, najeżyły grzywy. Kilka stanęło dęba, gotowe każdej chwili rzucić się do ucieczki. Odjechałem na prawo w głąb preryi, zatoczyłem cwałem półkole o promieniu jednej mili angielskiej, zeskoczyłem pięć razy, aby trawę zapalić i znalazłem się znowu w blizkości nasypu, kiedy przyszło mi na myśl, że dopuściliśmy się wielkiej nieostrożności. Oto, idąc za popędem chwili, zapomnieliśmy o naszych własnych zwierzętach.
Zawróciłem konia natychmiast i popędziłem w prostej linii ku miejscu, na którem zostawiliśmy je poprzednio. Ogniste koło oświetlało teraz każdy przedmiot. Zdala dolatywał od preryi tętent uciekających koni, a w pobliżu zabrzmiało wycie wściekłości i strachu, jakie może się wydobyć tylko z indyańskich gardzieli. Pod kołami