Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/064

Ta strona została uwierzytelniona.
—   54   —

wagonów. Leżeli tam ciasno jeden obok drugiego i nie śmieli się ruszyć ze strachu przed kulami białych.
Wtem wpadłem na pewien pomysł. Wykonać go było trudno, ale należało się spodziewać, że sprowadzi skutek stanowczy.
— Samie, wróćcie do koni, żeby nam ich nie zabrali Indyanie!
— Pshaw! Oni szczęśliwi, że mają bezpieczną kwaterę!
— Ja ich z niej wypędzę.
— Czy za pomocą strzelby?
— Nie.
Objaśniłem mu mój plan, a on skinął głową uradowany.
— Well, Charley, to dobra myśl. Idźcież prędzej na górę, żeby was nie pochwycili podczas skoku. Ja naprzykład będę we właściwej chwili z końmi pod ręką i hi hi hi, potem wjedziemy między nich, jak bawół między kujoty.
Mały westman poczołgał się z powrotem, ja zaś posunąłem się na ziemi dalej z nożem w prawej ręce, aby w razie zaskoczenia być zaraz gotowym do obrony. Dostałem się szczęśliwie do miejsca, gdzie na torze stała lokomotywa. Wielkie koła rozpędowe i moja nizka postawa nie pozwalały mi zobaczyć, co się działo na górze. Posunąłem się jeszcze wyżej po zboczu i w dwu szybkich skokach znalazłem się na „koniu ognistym“.
Głośny okrzyk zabrzmiał podemną. Ja zaś wziąłem za korbę i w następnej chwili zaczął pociąg cofać się wstecz. Złożony z wielu głosów krzyk, wywołany częścią bólem, a częścią zdumieniem, rozległ się pod kołami. Ujechawszy ze trzydzieści kroków, zatrzymałem pociąg, a potem ruszyłem znów naprzód.
— Psie! — wrzasnął ktoś tuż koło mnie i jakaś postać z nożem w ręku usiłowała wspiąć się na górę.
Był to biały, którego natychmiast jednem silnem uderzeniem nogą zrzuciłem na dół.
— Tu, Charley! — usłyszałem naraz.
Po lewej stronie siedział Sans-ear na swojej Tony, trzy-