Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/067

Ta strona została uwierzytelniona.
—   57   —

wagonu i wydali sądowi. Ciekawym tylko, jak się weźmiecie do tego.
Konduktor zakłopotał się widocznie.
— Ależ takiego zamiaru właściwie nie miałem, sir! Wprawdzie zrobiliście głupstwo, ale przebaczę wam.
— Dziękuję, sir. Bardzo to przyjemnie robi się człowiekowi w sercu, gdy możni tego świata okazują skłonność do łaski i miłosierdzia. Cóż teraz uczynicie?
— Każę chyba naprawić szyny i rozpocząć dalszy ciąg jazdy. Czy grozi nam może ponowny napad Indyan?
— Tego się nie obawiajcie, sir! Wasz atak został tak znakomicie obmyślony i przeprowadzony, że im odejdzie ochota do powrotu.
— Sądzę, że chyba nie drwicie sobie ze mnie, sir! Gdyby tak było, to musiałbym to sobie bardzo surowo wyprosić. Nie jestem przecież winien temu, że tylu ich było i że w ten sposób przygotowali się na nasz atak.
— Ja was uprzedziłem. Ogellallajowie umieją doskonale obchodzić się z bronią. Z waszych szesnastu robotników i dwudziestu członków milicyi padło nie mniej jak dziewięciu. Ja za to nie odpowiadam. Jeżeli zaś zważycie, że ja i mój przyjaciel, we dwóch tylko, zmusiliśmy do ucieczki całą zgraję, to wyobrazicie sobie, co byłoby się stało, gdybyście mnie byli posłuchali.
Konduktor miał widocznie ochotę sprzeciwiać się jeszcze, lecz przystąpili drudzy i przyznali mi słuszność. Wobec tego rzekł on półgębkiem:
— Czy zostaniecie tu, dopóki nie odjedziemy?
— To się rozumie! Prawdziwy westman niczego na pół nie robi. Weźcie się do roboty, zapalcie kilka ognisk — zarośli tutaj podostatkiem — i postawcie kilku ludzi na straży na wypadek, gdyby czerwonoskórcy mieli powrócić.
— Wybyście się tego nie podjęli, sir?
— Czego?
— Pilnowania?
— Ani myślę. Dość już dla was uczyniłem, a czeka