Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/068

Ta strona została uwierzytelniona.
—   58   —

mnie jeszcze niejeden trud, zanim się tam dostaniecie, gdzie wam będzie wygodnie. Wasza strategia sama wam to już powie, jak należy wartę urządzić.
— Ależ my nie mamy takich bystrych i wprawnych oczu, jak wy!
— Wytężcie je, sir, wytężcie cokolwiek, a będziecie widzieli tak samo bystro, jak ja. Cicho, ludzie! Posłuchajcie tu na lewo! Czy co słyszycie?
— Tak. To koń nadbiega. Pewnie dziki!
— Pshaw! Czy sądzicie istotnie, że Indyanin nadjeżdżałby tak głośno, żeby was napaść? To mój towarzysz, którego radzę przyjąć uprzejmie. To Sans-ear, który nie zna żartów!
Rzeczywiście nadjechał Sam i zsiadł ze swojej Tony z taką miną, jak gdyby chciał cały świat zdławić.
— Czy słyszeliście znak mój? — spytałem go.
Skinął tylko głową i zwrócił się do konduktora:
— Czy to wy obmyślacie takie plany wyprawy?
— Tak — odrzekł zapytany z taką naiwnością, że ledwie powstrzymałem się od śmiechu.
— Well, sir, w takim razie moje uszanowanie, gdyż moja stara klacz więcej ma flaków w głowie, aniżeli wy widzieliście kiedykolwiek. Ale z was mogą jeszcze być ludzie. Uważajcie tylko, żeby was nie obrano prezydentem! Zostań, Tony, ja zaraz wrócę!
Poczciwy kolejarz stał osłupiały, nie wiedząc, jak się wobec tego zachować. Gdyby był nawet znalazł jaką odpowiedź na to, nie byłby miał do kogo z tem się zwrócić, gdyż Sans-ear zniknął w ciemnościach nocnych. Pytałem siebie w duchu, co mogło zacnego Sama wprawić w tak nadzwyczajnie zły humor i nie mogłem nic innego znaleźć jak to, że przyczyną tego był Fred Morgan, czyli ów biały rabuś, którego strąciłem z lokomotywy. Domyśliłem się, dokąd Sam teraz się udał i byłbym także to uczynił, lecz dotąd nie miałem na to czasu. W kilka minut potem powrócił mały westman. Usiadłszy na nasypie, zacząłem przypatrywać się przygotowaniom, jakie przy świetle ognisk czyniono do naprawy toru.