Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/079

Ta strona została uwierzytelniona.
—   67   —

gęsto rozległe płaszczyzny. Gdy je człowiek widzi, napróżno usiłuje odgadnąć i wyjaśnić sobie zagadkę ich bytu. Lecz ani merkita, ani kaktus nie czynią na widzu przyjemnego wrażenia. Barwa ich szaro-brunatna, a kształty brzydkie. Pokrywa je gruby pył piaskowy, a biada koniowi, którego nierozważny jeździec skieruje na taką kaktusową oazę. Twarde i ostre jak igły kolce tak mu nogi poranią, że już nigdy nie potrafi chodzić. Jeździec musi go się wyrzec natychmiast, a zwierzę ginie marnie, jeśli go sam właściciel nie zabije.
Na przekór wszelkim strachom, jakimi ta pustynia przeraża, odważył się przecież człowiek na nią wstąpić. Wiodą przez nią gościńce do Santa Fé i fortu Union w górę do Paso del Norte i w dół ku obficie nawodnionym preryom i lasom prowincyi Teksas. Tamtejszy „gościniec“ nie ma jednak nic wspólnego z bitemi drogami w krajach cywilizowanych. Czasem wprawdzie przejedzie przez pustynię w największym pośpiechu samotny jeździec, lub rastreador, jakieś towarzystwo zuchwalców, lub dwuznaczna gromadka Indyan, kiedy niekiedy zaskrzypi po beznadziejnem pustkowiu powolny jak ślimak szereg wozów, zaprzężonych wołami, ale napróżno szukałbyś tam drogi we właściwem tego słowa znaczeniu. Nawet nie widać wyjeżdżonych kołami brózd. Każdy jedzie konno, lub na wozie, własnym torem, dopóki widzi na ziemi jakieś oznaki tego, że posuwa się we właściwym kierunku. Oznaki te jednak nikną z czasem nawet dla najwprawniejszego oka, a od tego punktu zaznaczony jest kierunek za pomocą wbitych w ziemię palików.
Mimoto pochłania ta pustynia ofiary, wobec jej rozmiarów o wiele liczniejsze i okropniejsze od tego haraczu, którym zadowalnia się afrykańska Sahara i środkowo azyatycka Szamo. Trupy ludzi i zwierząt, resztki wozów i siodeł, oraz inne, przerażające pozostałości leżą po drodze i na drodze i opowiadają nieme dzieje, niedosłyszalne wprawdzie dla ucha, lecz tem wyraźniejsze dla oka i wyobraźni. A w górze unoszą się ścierwożerne sępy, śle-