— Wody! — stęknął Sam.
Podniosłem głowę, nie wiedząc, co na to odrzec. Wtem potknął się mój koń i stanął. Zadałem sobie niemało trudu, by go z miejsca poruszyć, lecz nadaremnie. Stara Tony poszła w tej chwili za jego przykładem.
— Zsiadać! — szepnąłem prawie, a mimoto każdy dźwięk tego słowa sprawiał mi ból niewymowny. Zdawało mi się, że cały przewód oddechowy od płuc aż do warg nadziany jest tysiącami szpilek.
Zlazłem z konia, wziąłem go za cugle i poszedłem dalej w milczeniu. Uwolnione od ciężaru zwierzę powlokło się za mną powoli. Sam ciągnął za sobą swoją Rozynantę, lecz był widocznie jeszcze bardziej znużony odemnie. Zataczał się poprostu i za każdym krokiem zdawało się, że upadnie. Tak posuwaliśmy się jeszcze z milę angielską, kiedy naraz usłyszałem za sobą westchnienie. Oglądnąwszy się, ujrzałem poczciwego Sama na piasku z zamkniętemi oczyma. Przystąpiłem i usiadłem obok niego, nie mówiąc ani słowa, gdyż żadne gadanie nie mogło zmienić naszego położenia.
Taki więc miał być koniec mojego życia i moich wędrówek! Starałem się wspomnieć sobie o rodzicach i rodzeństwie w dalekiej ojczyźnie, starałem się zebrać myśli do modlitwy, ale napróźno, gdyż mózg mi się gotował. Padliśmy ofiarą sztuczki, którą niejeden już przypłacił życiem.
Od Santa Fé i przez Paso del Norte wracają często tamtędy na wschód oddziały poszukiwaczy złota, którym sprzyjało szczęście w kopalniach i digginach kalifornijskich, i muszą przebyć Llano estaccado, gdzie właśnie czyha na nich niebezpieczeństwo, tkwiące nietylko w warunkach klimatycznych i topograficznych, lecz także jeszcze innych. Ludzie, którzy nie mieli szczęścia w kopalniach i stracili chęć do pracy uczciwej, osobniki podupadłe moralnie i materyalnie, jakie Wschód z siebie wypluwa, przedstawiciele wszelkiego rodzaju zepsucia, schodzą się na skraju Estaccada i urządzają zasadzki na poszukiwaczy złota. Ponieważ są to przeważnie silne
Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/081
Ta strona została uwierzytelniona.
— 69 —