i zahartowane postaci, a odwagę swoją wypróbowały już w tysiącznych potrzebach i walkach, przeto w każdym razie niebezpiecznie jest z niemi się zaczepić. Ci rabusie wpadli na pomysł tak okrutny i niegodziwy, że gorszego niepodobna sobie wyobrazić. Oto zabierają pale, wskazujące drogę, i wbijają je w innym, fałszywym, kierunku, po którym dostają się podróżni w najgłębsze okropności pustyni i prosto w objęcia śmierci z głodu i pragnienia. Potem rabusie przywłaszczają sobie mienie nieżywych bez szczególnego wysiłku i niebezpieczeństwa. Wskutek tego bielą się kości setek ludzi w głębokiej samotności na słońcu, gdy tymczasem krewni napróżno oczekują ich powrotu, lub przynajmniej skąpej wieści o nich.
Szliśmy dotąd z ufnością z biegiem owych pali i dopiero około południa zauważyliśmy, że jesteśmy na złej drodze. Nie wiedząc, kiedy zboczyliśmy z drogi właściwej, nie mogliśmy wracać, zwłaszcza że stan nasz czynił nam każdą minutę coraz droższą. Sam nie potrafił już iść dalej, a ja byłbym uszedł także najwyżej milę, gdybym siły wytężył aż do ostatka. Choć żywi, czuliśmy, że znajdujemy się już w grobie, z którego mogła nas wyrwać jakaś szczęśliwa okoliczność i to gdyby nastąpiła możliwie najprędzej.
Wtem zabrzmiał nademną ochrypły i przeraźliwy krzyk. Spojrzawszy w górę, zobaczyłem sępa, który prawdopodobnie niedawno zerwał się z ziemi, a teraz zatoczył nad nami koło, jak gdyby uważał nas już za swą pewną i niechybną zdobycz. Jego obecność tutaj wskazywała na to, że niedaleko od nas leżała gdzieś ofiara pustyni, albo siedział zaczajony stakeman[1], jak nazywają rozbójników Estaccada. Rzuciłem wzrokiem dokoła, aby odkryć jaki ślad jego.
Chociaż żar słońca i gorączki pędził mi krew do naczyń krwionośnych w oczach tak, że mnie bolały i groziły odmówieniem służby, mimoto zobaczyłem w oddaleniu mniej więcej tysiąca kroków kilka punktów, które
- ↑ Człowiek zmieniający położenie pali (palowiec).