nie mogły być ani kamieniami, ani innemi wzniesieniami gruntu. Wziąłem do ręki strzelbę i starałem się tam zbliżyć.
Nie uszedłem był jeszcze ani połowy tej przestrzeni, kiedy rozpoznałem trzy kujoty, a nieco opodal kilka sępów. Zwierzęta te siedziały dokoła jakiegoś ciała. Musiał to być człowiek lub zwierzę, jeszcze nie całkiem martwe, gdyż kujoty i sępy byłyby się już podzieliły jego trupem. Mimo wszystko widok kujotów napełnił mię czemś w rodzaju nadziei, ponieważ one, jako nie mogące długo obejść się bez wody, nie zapuszczają się zbyt daleko na wyschłe obszary pustyni. Zresztą trzeba było zobaczyć, co za ciało otoczyły. Już podniosłem był nogę, aby iść dalej, kiedy zaświtała mi myśl, pod wpływem której wymierzyłem czemprędzej ze strzelby.
Byliśmy blizcy śmierci z pragnienia, wody zaś nigdzie nie było. Czy jednak krew tych zwierząt nie mogła orzeźwić nas choć w nieznacznym stopniu? Złożyłem się więc, lecz z powodu osłabienia i gorączki ręce nie dopisały, bo wylot lufy chwiał się o kilka cali to w jedną, to w drugą stronę. Usiadłem więc na ziemi, wsparłem rękę na kolanie i w ten sposób dopiero wystrzeliłem.
Wypaliłem raz i drugi, a dwa kujoty zaczęły się tarzać w piasku. Na ten widok zapomniałem o osłabieniu i pobiegłem pospiesznie na to miejsce. Pierwszy wilk miał przestrzeloną głowę, ale drugi strzał był taki, że musiałbym go się wstydzić przez całe życie, gdyby nie usprawiedliwiał mnie mój stan i choroba. Kula strzaskała drugiemu zwierzęciu tylko przednie nogi, a ono wyjąc z bolu walało się po piasku.
Dobyłem noża, przeciąłem pierwszemu wilkowi żyłę na szyi i zacząłem ssać krew, jak gdyby to był nektar olimpijski. Następnie wyjąłem skórzany kubek, napełniłem go krwią i przystąpiłem do człowieka, leżącego na ziemi jak martwy. Był to murzyn. Zaledwie rzuciłem na jego nie czarną teraz, lecz brudną ciemnoszarą twarz, omal kubka nie upuściłem na ziemię.
— Bob!
Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/083
Ta strona została uwierzytelniona.
— 71 —