w góry Cumberlanda i odprowadzili mnie potem nad Mississipi. Byli to mili młodzieńcy, z których towarzystwa bardzo byłem zadowolony. Nie mogłem sobie wyjaśnić, w jaki sposób dostał się stary, siwowłosy, Bob na tę pustynię.
— Czy już wam lepiej, Bob? — zapytałem.
— Lepiej, bardzo lepiej, całkiem lepiej — odrzekł, poznawszy mnie widocznie dopiero teraz. — Massa, czy to być może? Massa Charley, całkiem, bardzo wielki myśliwiec? Oh, nigger Bob być bardzo szczęśliwy, że zetknąć się z massa, bo massa Charley ocalić massa Bern, który zupełnie być zabity, bardzo nieżywy.
— Bernard? A gdzie on?
— Gdzie być massa Bern? — Oglądnął się i wskazał na południe. — Massa Bern tam być! O, nie, być tam, albo tam, albo tam!
Obrócił się przytem dokoła własnej osi i pokazał na zachód, północ i wschód. Poczciwy Bob sam nie znał miejsca pobytu swego młodego pana.
— Co Bernard robi tu na Llano estaccado?
— Co robić? Bob tego nie wiedzieć, gdyż Bob nie widzieć massa Bern, on odejść z wszystkimi innymi massa,
— Kto są ci ludzie, z którymi jeździ?
— Być myśliwcami, być kupcami, być... oh Bob nie wiedzieć wszystkiego!
— Dokąd chciał jechać?
— Do Californ, do Francisko, do młodego massa Allan.
— A więc Allan jest we Francisko?
— Massa Allan tam być i kupić bardzo wiele złota dla massa Marshalla. Ale massa Marshall nie potrzebować już złota, bo massa Marshall już nie żyć.
— Master Marshall umarł? — zapytałem zdumiony gdyż jubiler trzymał się wówczas bardzo rzeźko.
— Umrzeć nie wskutek choroby, lecz wskutek morderstwa.
— Zamordowali go? — zawołałem przerażony. — Kto?
Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/085
Ta strona została uwierzytelniona.
— 73 —