Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/088

Ta strona została uwierzytelniona.
—   76   —

do siebie „wy“, jak w pierwszym dniu znajomości, lecz „ty“ zwyczajem westmanów.
Zbadawszy ziemię, przekonałem się, że ślady Boba wiodły od miejsca, na którem leżał, ku północy. Idąc za nimi, dostałem się w niespełna dziesięć minut na trop dziesięciu koni, które szły ze wschodu na zachód. Tu ze znużenia spadł murzyn z konia, czego nie zauważono widocznie, jeśli był w znacznej odległości od swego oddziału. Ślady pouczyły mię nadto, że koń jego pobiegł za tamtemi. Wszystkie zwierzęta musiały być bardzo znużone, gdyż potykały się często, a wlokły się tak, że suwały krok za krokiem kopytami po piasku.
Ta okoliczność sprawiła, że ślady były nadzwyczaj wyraźne, dzięki czemu mogłem szybko podążać naprzód. Powiadam „szybko“ i rzeczywiście tak było, chociaż dziś jeszcze nie potrafiłbym wyjaśnić, czy ten okropny napój, czy też troska o Bernarda Marshalla dała mi tyle sił niespodzianie.
Uszedłszy może z milę, ujrzałem kilka pojedynczo rosnących kaktusów, zeschłych już tak zupełnie, że nabrały już żółtego koloru. Potem zobaczyłem je w grupach, które coraz to więcej gęstniały, aż wkońcu utworzyły nieprzejrzaną przestrzeń, ciągnącą się daleko poza linię horyzontu.
Oczywiście trop, którym szedłem, nie prowadził pomiędzy niebezpieczne rośliny, lecz dokoła nich. Ruszyłem tamtędy, lecz niedaleko, gdyż naraz zaświtała mi myśl, która użyczyła mi nowych sił.
Gdy na rozżarzonych nizinach półwyspu Florida spiekota, pochłaniająca wodę, tak się wzmoże, że ludziom i zwierzętom grozi śmierć z pragnienia, ziemia zaś mimoto jest jako „płynny ołów, a niebo jak rozżarzony kruszec“ bez jednej chmurki na sobie, wówczas ludzie zapalają trawy i wszelkie rośliny, a ogień sprowadza deszcz. Sam widziałem to dwukrotnie, a kto choć do pewnego stopnia obeznany jest z prawami, siłami i zjawiskami natury, wyjaśni to sobie bez naukowych tłómaczeń.