Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/091

Ta strona została uwierzytelniona.
—   79   —

cie zaczął padać deszcz, ale nie zwolna, jak w strefach umiarkowanych, lecz nagle, jak gdyby chmury były stałemi naczyniami, które teraz poprzewracano. Zdawało się, że ktoś grzmoci nas pięściami po plecach i w przeciągu minuty przemoczyło nas tak zupełnie, jak gdybyśmy w ubraniach przepłynęli przez rzekę. Oba konie stały z początku cicho i wysoce zadowolone z tego, że je deszcz oblewał, a potem nawet zaczęły brykać, co dowodziło, że odzyskały siły zupełnie. Nas również ogarnęło nader przyjemne uczucie. Rozłożyliśmy koce, by nałapać jak najwięcej drogocennej wilgoci, poczem to, czego nie zdołaliśmy wypić, wlaliśmy do skórzanych worów.
Największą radość okazywał murzyn Bob. Zataczał koła, przewracał kozły i robił miny, które wskutek przeciwieństwa w zabarwieniu twarzy i włosów były nieopisanie śmieszne.
— Massa, massa, oh, oh, woda, dobra woda, dużo wody! Bob zdrów, Bob mocny, Bob znowu jechać, biegać, chodzić aż do Californ. Massa Bern będzie miał także wodę?
— Prawdopodobnie, gdyż wątpię, czy wyjechał dadeko poza pole kaktusowe. Ale pij, bo wnet przestanie padać!
Murzyn podniósł szeroko krysy kapelusza, który mu był upadł na ziemię, przytrzymał go denkiem na dół, rozszerzył grube wargi tak, że powstała przepaść od ucha do ucha, odrzucił głowę wstecz i wpuścił orzeźwiający napój między zęby.
— Oh, ach, to dobrze, massa. Bob pić jeszcze wiele więcej! — Nadstawił znowu kapelusz, lecz rozczarował się srodze. — Ah, deszcz się skończyć; woda już nie przyjść!
Rzeczywiście ustał deszcz po ostatnim grzmocie tak samo prędko, jak się zaczął, co nam nie sprawiło już przykrości, gdyż ugasiliśmy zupełnie pragnienie, a ponadto napełniliśmy wory.