Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/096

Ta strona została uwierzytelniona.
—   84   —

— Ponieważ wydało mi się, że pale zwróciły się nagle na południowy wschód, zamiast na południowy zachód.
— To może się wydawać wam, lecz nie takiemu staremu i wytrawnemu wojażerowi, jak ja. Ja znam Estaccado jak własny worek na kule.
Podejrzenie moje się wzmogło. Jeśli rzeczywiście był tak doświadczony, to musiał wiedzieć, że zboczył z właściwego kierunku. Postanowiłem podejść go bliżej
— Jak się to dzieje, że towarzystwo posyła was tak głęboko na południe? Zdaje mi się, że na północy jest więcej futer, aniżeli na południu.
— Jacyście wy mądrzy! Futro to skóra, a skóra to futro. Udajemy się na południe nie tylko dla tego, że i tutaj żyją czarne i szare niedźwiedzie, racoony[1], opossum i inne zwierzęta, dostarczające futer, ale także w tym celu, aby podczas wędrówki bawołów nagromadzić kilka tysięcy skór.
— Ach tak! Ja sądziłem, że w parkach i dokoła nich można skór nabyć z większą łatwością. Zresztą, jako wojażer, jesteście w bardzo dobrem położeniu, ponieważ nie potrzebujecie się obawiać Indyan. Opowiadano mi, że towarzystwo używa wojażerów równocześnie jako listonoszy i sztafet, a taki list jest podobno najlepszym talizmanem przeciwko atakom Indyan. Czy to prawda?
— Tak. Nietylko nic nam nie grozi ze strony Indyan, lecz nawet zawsze możemy liczyć na ich pomoc.
— To pewnie i wy macie takie listy?
— Naturalnie. Wystarczy mi pokazać pieczęć, a każdy Indyanin użyczy mi pomocy.
— Rozciekawiacie mnie, sir. Pokażcie mi łaskawie taką pieczęć! Dobrze?
Zauważyłem, że się zakłopotał, lecz starał się to pokryć gniewną miną.

— Czy słyszeliście co kiedy o tajemnicy listowej? Tylko Indyanom wolno mi pokazywać listy.

  1. Szop, pracz.