Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/098

Ta strona została uwierzytelniona.
—   86   —

wiać z sobą potajemnie! — szepnąłem do Marshalla, który przy tej wskazówce spojrzał na mnie ze zdumieniem, ale był jej posłuszny.
Konie pokładły się, ponieważ paszy dla nich nie było. Podczas gdy inni ułożyli się do snu, tworząc obszerne koło, ja ułożyłem się obok mojego mustanga, oparłszy głowę na jego brzuchu jak na poduszce. Tamci użyli siodeł w tym celu. Ja wybrałem sobie to wyjątkowe stanowisko z ważnego powodu. Samowi wystarczyło jedno skinienie z mej strony na to, żeby się umieścił pomiędzy wojażerami, wskutek czego tylko na posterunkach mogli się porozumiewać.
Gwiazdy powschodziły, lecz może z powodu deszczu wisiała pomiędzy niemi a ziemią taka mgła, że nie świeciły tak jasno, jak innymi wieczorami. Dwaj kupcy odbywali pierwszą straż, która minęła zupełnie spokojnie. Druga warta przypadała na Wiliamsa i najmłodszego wojażera. Gdy przyszła kolej na nich, nie spali jeszcze. Powstali i zaczęli patrolować w półkole. Zapamiętałem sobie dokładnie punkt, na których spotykali się regularnie. Jeden z tych punktów znajdował się w pobliżu konia, na którym jechał Bob i to wydało mi się okolicznością korzystną, ponieważ należało przypuścić, że murzynowi nie dano dobrego preryowego konia, przed którego instynktem trzebaby się mieć na baczności.
Nie mogłem dostrzec, czy ci dwaj ludzie rozmawiali z sobą przy każdem spotkaniu, ale odgłos ich kroków pozwalał na domysł, że stawali na chwilę, aby sobie coś szepnąć. W czasie pobytu na sawannie zaostrzyłem był sobie bardzo słuch. Jeśli się tym razem nie myliłem, to mieliśmy tu do czynienia z bardzo szczwanymi ludźmi.
Poczołgałem się ostrożnie łukiem do konia. Był to widocznie bardzo cierpliwy i łagodny człapak, gdyż nie zdradził mego zbliżenia się ani parsknięciem, ani żadnym ruchem. Mogłem więc przylgnąć do jego ciała tak szczelnie, że byliby mnie w żaden sposób nie odkryli.
Właśnie nadchodził Wiliams z jednej, a wojażer