Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.
—   94   —

stanie. W którym kierunku można najprędzej dostać się nad Rio Pecos?
— Prosto na zachód.
— W jakim czasie?
— W przeciągu dwu dni.
— Uważam was za stakemanów, chociaż chcieliście nas wczoraj przed nimi ostrzec i chociaż razem z całym oddziałem, co prawda po dostatecznem znużeniu, trzymaliście się właściwego kierunku. Zostaniecie z nami przez dwa dni jako nasi jeńcy. Jeżeli po upływie tego czasu nie będziecie jeszcze nad tą rzeką, to zginiecie, gdyż ja sam dam wam skosztować kuli albo rzemienia, lub odbędzie się nowe jury nad wami. Teraz wiecie już, o co idzie! Przywiążcie ich do ich koni i naprzód!
— Ach, och! To być dobrze! — zawołał Bob. — Jeśli nie przyjść nad rzekę, to Bob powiesić ich na drzewie!
Już w kwadrans potem znajdowaliśmy się w drodze. Jeńcy, przywiązani do koni, jechali oczywiście w środku. Bob, nie chcąc widocznie złożyć urzędu konstabla, nie odstępował ich i trzymał pod najsurowszą opieką. Sam dowodził tylną strażą, ja zaś z Marshallem prowadziłem pochód.
Wczorajszy wypadek był oczywiście przedmiotem rozmowy, ja jednak nie miałem ochoty zbytnio się nad nim rozwodzić. W końcu rzekł Marshal, przerywając rozmowę o wojażerach:
— Czy to prawda, co twierdził Sans-ear, że wywołaliście deszcz?
— Tak.
— To dla mnie niepojęte, chociaż wiem, że nie mówicie nigdy nieprawdy.
— Spowodowałem deszcz, ażeby siebie i was ocalić.
Objaśniłem mu to proste postępowanie, za pomocą którego płanetnicy i guślarze niektórych dzikich ludów zdobywają u swych współplemieńców nadzwyczajny szacunek.
— Wobec tego wszyscy zawdzięczamy wam życie.