— Że nie pójdą do Rio Grande, lecz zastąpią nam drogę do Santa Fé.
— Well, ja myślę tak samo. Roztropnie postąpiłeś, mówiąc im, iż tam się udamy. Czy zatrzymamy się tutaj, czy też zaraz dalej ruszymy?
— Jabym radził zostać. Za tamtymi pójść nie możemy, gdyż oni tego właśnie się spodziewają i będą uważali, ponieważ zaś czekają nas może trudy, którym nie podołałyby jeszcze nasze konie, to dobrze będzie, jeśli pozwolimy im do jutra spocząć i paść się.
— A jeśli ci ludzie w nocy powrócą i napadną na nas? — zapytał Marshall.
— To zmusiliby nas nareszcie, żebyśmy tak pogadali z nimi, jak na to zasługują. Zresztą ja wyjadę na zwiady. Wezmę to na siebie, ponieważ mój koń najsilniejszy. Wy zostaniecie oczywiście tutaj aż do mego powrotu, który nastąpi prawdopodobnie dopiero wieczorem.
Dosiadłszy konia, pojechałem śladami wojażerów. Wiodły one w kierunku południowo zachodnim, tymczasem trop kupców szedł bardziej ku południowi.
Jechałem kłusem. Wojażerowie oddalili się wolnym krokiem, potem jednak niewątpliwie jazdę przyśpieszyli, gdyż upłynęło z pół godziny, zanim ich zobaczyłem. Wiedziałem, że nie mieli dalekowidza, mogłem więc za nimi swobodnie jechać, nie spuszczając ich z soczewki mojej lunety.
Po upływie pewnego czasu odłączył się jeden z nich ku memu zdumieniu od reszty i zwrócił się prosto ku zachodowi, gdzie ciągnęły się na preryi pasy zarośli, jak półwyspy, co wskazywało na istnienie potoków. Co miałem zrobić i za kim podążyć? Czy za tymi czterema, czy też za owym jednym? Przeczucie mówiło mi, że ten jeden nosił się z jakimś planem przeciwko nam. Dokąd się reszta udała, to mi było obojętnem, ponieważ stale oddalali się od naszego obozu, ale wiadomość o tem, co ten jeden zamierzał, mogła nam przynieść wielką korzyść, dla tego ruszyłem za nim.
Strona:PL Karol May - Winnetou 05.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.
— 101 —